piątek, 4 stycznia 2013

7. I widzisz sam, gdy Ciebie mam, to siebie tak mi jakoś brak...


   Kręcąc się niespokojnie po raz kolejny zmienił pozycję, walcząc z bezsennością. Był zmęczony, definitywnie potrzebował snu, jednak ciężka od natłoku myśli głowa jak na złość nie chciała przejść w stan spoczynku. Czuł się jak w karuzeli, wszystko wirowało, a on stał po środku zupełnie ogłupiały, szukając w tym wszystkim jakiegoś sensu. Jednak im bardziej zagłębiał się w próbach zrozumienia, wszystko jak na złość gmatwało się dodatkowo. A gdy udawało załatwić się jedną sprawę, na jej miejsce zaraz pojawiała się kolejna, jakby ktoś lub coś postawiło sobie za punkt honoru utrudnianie mu życia.
Powoli po porostu miał dość, wiecznego walczenia ze wszystkimi i wszystkim wkoło. Ciągłe napięcie coraz intensywniej odbijało się na nim rozdrażnieniem, nad którym nie potrafił zapanować. Stawał się coraz bardziej nerwowy, a jego wrodzona umiejętność „wyczucia” tak po prostu zaniknęła.
  • Nie możesz spać? - Słysząc spokojne pytanie partnera, zaskoczony odwrócił głowę, dostrzegając iż blondyn tak jak on wpatruje się teraz bezmyślnie w cienie na suficie.
  • Nie bardzo. - Mruknął w odpowiedzi. - Chyba zmęczenie sięgnęło apogeum i nawet spać nie mam siły.
  • Wracam juro do Finlandii. - odezwał się cicho Sauli uporczywie wpatrując się w sufit, jakby bał się w owej chwili spojrzeć Adamowi w oczy.
  • Na długo? - Spytał spokojnie, prowadząc dialog bardziej z sufitem niż blondynem, który, zupełnie niewinny, był teraz jedynym łącznikiem pomiędzy partnerami.
  • Nie wiem. - Słysząc odpowiedz mężczyzny usiadł gwałtownie, wpatrując się w niego z mieszkanką złości, żalu i niezrozumienia.
  • Taak, i kiedy zamierzałeś mi to do cholery powiedzieć? - Warknął wreszcie, siłą powstrzymując się od krzyku.
  • Teraz ci mówię – odpowiedział spokojnie Sauli, ignorując jednocześnie gniewne prychnięcie Adama.
  • Szybko Ci się zebrało, w ogóle było mi nie mówić, cholerny świstek papieru byłby idealny, przynajmniej nie musiał byś niczego wyjaśniać. To takie wygodne, dlaczego nie spróbowałeś? – zakpił, opadając plecami na zagłówek łóżka.
  • Kiedy miałem Ci powiedzieć? Wtedy, kiedy zalewałeś się w studiu, czy wtedy, kiedy odrzucałeś moje połączenie, grając obrażonego księcia? A może między „nie mogę teraz, pogadamy potem” lub dla odmiany „pracuję, nie teraz”? Nie obwiniaj mnie, że nic Ci nie powiedziałem, skoro to Ty nie chciałeś słuchać.
  • Ale.. - Zaczął cicho wokalista.
  • Nie ma żadnego „ale”, Adam.
  • Dlaczego? - zapytał cicho czując jak grunt powoli osuwa mu się spod stóp. - Jeśli znów coś schrzaniłem to po prostu powiedz mi co...
  • Wyobraź sobie, że choć raz nie chodzi o ciebie. - mruknął gorzko. - Tu chodzi tylko i wyłącznie o mnie.
  • Ale...
  • Nie przerywaj mi! Odkąd mieszkam w Stanach stoję w miejscu. Od pół roku odbijam się od tych cholernych ścian, coraz częściej czując się jak jakaś zakichana kura domowa – parsknął gorzko - brakuje mi tylko fartuszka i drewnianej łyżki. Siedzę tu całymi dniami, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
  • Ale przecież nie musisz tu siedzieć, możesz pracować, możesz...
  • Próbowałem czterdzieści cztery razy, wiesz? Tylko zawsze za chwilę pojawiałeś się Ty, te głupie pytania i obserwowanie każdego kroku, słowa „bo może jednak powie coś na czym da się zarobić”, a jeśli nie Ty, to to przeklęte wytykanie placami, szeptanie za plecami. Adam ja naprawdę nie wstydzę się tego jaki jestem, jest mi z tym dobrze i nie chce robić z tego tajemnicy. Tylko czasem po prostu nie chcesz, by cały teatr żył Twoim życiem, wiesz? Albo żeby wszyscy w agencji patrzyli na ciebie z góry, „bo na pewno ten jego pedał załatwił mu pracę”. Adam, nigdzie. ale to NIGDZIE, nie wytrzymałem dłużej niż tydzień, bo zawsze znalazł się sposób, żeby mnie zwolnić, rozumiesz? Ja po prostu chcę dzielić z tobą życie, a nie żyć twoim. Nie chce być dodatkiem! - Zaskoczony nagłym wyznaniem blondyna milczał, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć. Nie zauważył. Przez całe pół roku nie zauważył ani jednego razu, choćby małego znaku, że coś może być nie tak.
  • To... co chcesz zrobić? - Odezwał się drżącym głosem, przedzierającym się przez panująca w sypialni ciszę.
  • Nie wiem. Postaram się poszukać jakiejś pracy w Helsinkach. Takiej, która ma filię w Stanach. Muszę to pozbierać, rozumiesz? Pozbierać, póki nie jest za późno. Póki ja sam potrafię jeszcze powiedzieć czego chcę. - Odpowiedział cicho Sauli, jednak nawet na chwilę nie oderwał wzroku od sufitu.
  • Czego więc chcesz? - Zapytał szeptem Adam.
  • Chce być sobą, Adam. A nie nędzną imitacją obrazka, jaki sobie wykreujemy.
  • Więc to znaczy, że... - Zamilkł, nie znajdując w sobie siły by dokończyć.
  • Nigdy Cię nie zostawię, nie miałbym na to siły, po prostu potrzebuje czasu. Czasu, by pozbierać siebie, zanim to wszystko zniszczę. - Szepnął cicho blondyn, unosząc się nieznacznie by złożyć na ustach wokalisty, delikatny, czuły i tak niepasujący do niego pocałunek.


Osiemnaście dni, osiemnaście nieprzespanych nocy. Dokładnie tyle minęło od nocy, której znów wszystko schrzanił. Może gdyby wtedy zaprzeczył, zawalczył, powiedział cokolwiek, nie popadłby w stan zupełnego załamania. Nie stałby się kłębkiem chodzącej wściekłości, która potrącona wybuchała lawiną niekontrolowanych zachowań. Lawiną słów, które odcinały go od wszystkich, bo tak naprawdę to on sam wszystkich odpychał chamstwem, porywczością i co najgorsze zupełnie nieopanowaną agresją, za sprawą której stał tu i teraz; wpatrując się w przeszklony budynek, jakby to tam właśnie była odpowiedz. Co, co znów zrobił nie tak, bo zrobił na pewno. I choć dotarł już tak daleko, teraz najzwyczajniej brakowało mu siły, by stanąć ze wszystkim twarzą w twarz, choć doskonale wiedział że powinien, dla Sauliego, Monte, ale przede wszystkim dla siebie.
Miażdżąc w dłoni czarnego samsunga, wpadł z hukiem do studia mierząc wszystkich wściekłym spojrzeniem. Nie mógł po prostu uwierzyć, że po tym wszystkim co razem przeszli, po tym wszystkim co razem stworzyli, on tak po prostu odchodzi. Jego przyjaciel, człowiek, który jak nikt potrafił zrozumieć go bez słowa, tak po prostu zostawia go teraz, gdy wszystko powoli zaczyna nabierać rozpędu, gdy jego kariera zaczyna nabierać silnych ram, ram które jak nic potrzebowały świetnych muzyków. Muzyków z duszą i fantazją, którzy nie obawiali się niekonwencjonalnych rozwiązań.
  • Ty chyba sobie kpisz. - Wrzasnął Lambert dostrzegając pochylonego nad jednym z akustyków Montego. – Zapomnij, słyszysz?! Gówno mnie obchodzi, co tam sobie uroiłeś. Nie zgadzam się, słyszysz?! Nie zgadzam. Nie ma „odchodzę”. Masz wobec mnie zobowiązania, Pittman, sam podpisałeś kontrakt i nie masz prawa go teraz zrywać, rozumiesz?! No, chyba że chcesz podjąć marną próbę spłacenia konsekwencji jego zerwania! - Wrzeszczał Lambert krążąc wściekle, niczym dzikie zwierzę, które wyczuło na swym terytorium intruza. - Nie masz prawa, słyszysz, nie po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłem, nie teraz, do cholery, kiedy jesteś mi potrzebny!
  • Adam, postaraj się... - Zaczął spokojnie gitarzysta, próbując opanować napad furii Lamberta. W ciągu ostatnich tygodni, on jak i wszyscy pozostali powoli zacieli przyzwyczajać się do dziwnego zachowania Adama, wszystko składając na kolejną awanturę z Finem, o którym tak nagle przestał mówić. Przywykli do tych huśtawek, bo od jakiegoś czasu tylko je im fundował. Albo zupełnie milczący, albo przesadnie nakręcony, tak jak na przykład dziś. I gdyby gitarzysta nie znał go wystarczająco długo, mógłby go nawet posądzić o prochy, choć tu był prawie pewny, że działają jedynie rozhuśtane emocje.
  • Po prostu postaraj się zrozumieć, nie mogę dłużej dla Ciebie pracować, po prostu nie mogę.
  • Nic mnie to nie obchodzi, słyszysz? Widzę Cię tu juto o szóstej albo... - dalsze słowa Lamberta uwięzły jednak w dociskanym do ściany gardle.
Chude przedramię basisty pojawiło się tak nagle i tak znikąd, iż nawet nie zdążył zareagować, otępiały szokiem i ilością powietrza w płucach, którego powoli zaczynało brakować.
Adam zupełnie nie miał pojęcia, skąd w tak drobnej osóbce aż tyle siły by bez większego wysiłku dociskać jego już nieszamoczące się ciało do ściany. Nie walczył, jakby te zimne, przeszywające oczy jasno dały mu do zrozumienia, że nie ma szans. Nie z nim i nie teraz.
  • Nie mogę... - Wychrypiał nieudolnie zaciskając dłonie na dociskającym jego gardło przedramieniu basisty.
  • Wynoś się stąd. I zrób coś ze sobą.


Przepełnione zimną furią słowa basisty wciąż huczały w jego głowie, huczały na tyle intensywnie, by stał teraz przed drzwiami gabinetu lekarskiego, przestępując nerwowo z nogi na nogę. On naprawdę chciał tam wejść, skłonny był nawet przekonać samego siebie, że ma problem. Tylko brak mu było odwagi by stanąć przed kimś obcym i przyznać się do swojej nieudolności.
  • Mogę w czymś pomóc?- Zaskoczony nagłym głosem intruza drgnął gwałtownie, zatrzymując wzrok na niskiej czarnowłosej kobiecie, która przyglądała mu się uważnie.
  • Ja... - odchrząknął speszony - Chyba potrzebuję... – jąkał - To znaczy znalazłem adres w internecie.
  • W porządku, rozumiem, zapraszam. - Kobieta przerwała jego nieudolne próby, gestem dłoni zapraszając go do pomieszczenia swoimi za plecami.
Niepewnie wszedł do środka, rozbieganym wzrokiem wodząc po pomieszczeniu, które aż do złudzenia przypominało gabinet terapeutyczny, co zdecydowanie nie przekonywało go do podjętej przed kilku godzinami decyzji. Wpatrywał się właśnie w jeden z białych foteli, gdy dźwięczny głos kobiety przywołał go do siebie, wskazując na postawiony po drugiej stronie biurka zwykły, czarny, biurowy fotel. Zgodnie z poleceniem kobiety, zajął wskazane miejsce, natychmiast uciekając wzrokiem od czujnego spojrzenia lekarki.
  • Muszę przyznać, że miał pan szczęście, mój ulubiony pacjent – na słowo ‘ulubiony’ uniosła delikatnie brew - postanowił znów mnie dziś nie odwiedzić. Coraz częściej myślę, jednak że on chyba nie pała do mnie tymi samymi uczuciami co ja do niego. - Cały czas mówiła spokojnym, opanowanym głosem nawet na chwilę nie odrywając od niego wzroku.
  • Cóż, mój ulubiony basista stwierdził dziś, że powinienem coś ze sobą zrobić. - Mruknął cicho w odpowiedzi, jakimś dziwnym trafem czując, że kobieta darzy swojego pacjenta takimi samymi uczuciami jak on basistę.
  • Dlaczego?
Jedno jedyne niewinne pytanie lekarki sprawiło, iż tak nagle przestał czuć całe to skrępowanie. Przestał czuć się nie na miejscu, a słowa same płynęły z jego ust. Kobieta słuchała a on mówił. Mówił o awanturze w studiu, o tym jak potraktował przyjaciela, jak od lat walczy z Ratliffem. Jak bez przerwy wszystko zawala. Jak nie potrafi pozbierać wszystkiego w całość. Jak dawno nie rozmawiał z rodzicami. Jak przestał panować nad wszystkim co go otaczało, jak sam przestał radzić z własnym związkiem. Jak wszystko tak po prostu się pokomplikowało.
  • A nie zastanowiłeś się dlaczego? - Zapytała wreszcie lekarka, swoim stałym, spokojnym głosem.
  • Dlaczego co? - zapytał zdezorientowany.
  • Dlaczego „ten pieprzony egoistyczny dupek” - zacytowała bezbłędnie jego własne słowa, choć był pewny, że ani jednego z nich nie zanotowała - Tak, a nie inaczej się zachował.
  • Ja nie wiem. - Odezwał się wreszcie speszony, wypełniając tym samym pełną oczekiwania na jego odpowiedz ciszę.
  • Ale przecież mówimy o Twoim przyjacielu. - Stwierdziła spokojnie, tak jak i wcześniej płynie przechodząc z per pan, na „ty.”
  • O nie, Ratliff zdecydowanie nim nie jest. - Odezwał się natychmiast zaprzeczając.
  • Ale Monte jest więc...
  • No tak - przerwał kobiecie wpół zdania.
  • Więc dlaczego to Ratliff, stanął w jego obronie? Dlaczego On? Nie przyszło ci nawet przez myśl, że może wiedział coś czego ty nie, że chciał pomóc? - Zapytała nawet na chwilę nie odrywając wzroku od uciekającego przed jej spojrzeniem wokalisty.
  • To cholerny, konserwatywny egoista, on nigdy nikomu by nie pomógł. - Odpowiedział wreszcie.
  • Więc co Ty tu robisz?
  • Ja... bo Ratliff... ja chyba... Nie wiem. - warknął wreszcie bezsilnie. - Ty nic nie rozumiesz. Odezwał się wreszcie, zrezygnowany, że musi komuś tłumaczyć tak oczywistą rzecz.
  • Nie ma chyba na świecie osoby, którą by nie pomiatał i nie nienawidził. To po prostu typ człowieka, który wszystkich ma za nic, który nienawidzi mnie za sam fakt oddychania tym samym powietrzem. - tłumaczył zawzięcie, lecz przez swe wpatrywanie się w dłonie nie miał szansy zobaczyć jak brew lekarki unosi się delikatnie i opada na sam dźwięk nutki goryczy w jego głosie.
  • A twoja druga połówka. - Odezwała się wreszcie kobieta. - Nic o niej nie mówiłeś.
  • Ona... - Zająknął się, niepewny,co powinien powiedzieć kobiecie.
  • Ona jest w Europie, to znaczy mieszka w Europie, jest Europejką. - zdenerwowanie powoli wzięło nad nim górę, kłamstwo wypłynęło samo, a on zaczął się miotać we własnych wypowiedziach już na dobre. - To znaczy mieszkaliśmy, razem tu, w LA, ale... Ogólnie chodzi o pracę. - Uciął wreszcie niezdarnie.
  • Chcesz wiedzieć co myślę? - odezwała się wreszcie kobieta, tym spokojnym, wyuczonym tonem, który w owej chwili wywołał w nim lawinę strachu, który powoli przemieniał się w panikę, bo co innego przyjść tu i przyznać się do swojej beznadziejności, a co innego usłyszeć to z ust drugiej osoby.
  • Chyba nie. - odezwał się wreszcie cicho, jednak kobieta jakby zupełnie nie dosłyszawszy jego słów kontynuowała.
  • Zacznę może od tego, że zupełnie nie rozumiem co Ty tu robisz.- Adam słysząc słowa kobiety uniósł gwałtownie wzrok, napotykając jej pytające spojrzenie. - Widzisz, problem polega na tym że nie można ratować związku samemu, nie możesz przyjść do seksuologa sam. Powinniście być tu oboje, bo nie można pomóc komuś, kto nie chce współpracować. Po drugie przyszedłeś tu dziś, a ja zupełnie nic nie dowiedziałam się o Twoim związku. Nie wiem jaka jest, co jest nie tak, czego się boisz, czy chcesz naprawdę go ratować. Nie wiem nic. Więc jakiej pomocy oczekujesz z mojej dziedziny? - Widząc jednak iż wokalista chce coś powiedzieć uniosła delikatnie dłoń uciszając go od razu. - Po trzecie natomiast uważam, że powinieneś pójść z kumplami na piwo i tak po prostu szczerze z nimi pogadać, bo to właśnie kontaktów z ludźmi, którzy mogli by Cię wysłuchać, Ci brakuje. I szczerze, jako lekarz nie powinnam ci tego mówić, ale tobie nawet psycholog nie pomoże. Wiesz dlaczego? Bo choć problem bez wątpienia leży w dziedzinie zaburzeń psychologicznych to jest też z gatunku tych emocjonalnych, a szczerze nie jestem zwolennikiem nimi sterowania.
Potrzeba Ci ludzi, którzy przypomną Ci kim jesteś, przypomną Ci tego faceta, który wciąż tam jest. Przypomną Ci, że nie można mieć nad wszystkim kontroli, bo czasem siebie samych nie możemy do końca kontrolować, bo gdyby tak było, nie mielibyśmy szansy na miłość, złość, czy samotność.
Możesz ocierać łzę, wmawiać wszystkim, że jest dobrze, tak długo, aż sam w to uwierzysz. Tylko, że ona nadal będzie płynąć, a ból, z którego się zrodziła nie zniknie. On wciąć tam będzie, schowany za ścianą pozorów. Nie próbuj kontrolować emocji. Nie zamykaj ich w sobie, odkładając na półkę „zajrzę: nigdy”. W życiu na wszystko powinien być swego rodzaju czas, musisz się śmiać, i płakać, złościć, i kochać, bo to wszystko po prostu Ci się należy. To oznaka twojego człowieczeństwa. I wcale nie jesteś „beznadziejną życiową pomyłką” – zacytowała - Myślę wręcz, że jesteś zupełnym i niezidentyfikowanym do końca życiowym wariatem.
Ale to dobrze, bo tylko wariaci są coś warci.
Beta:Nane

&&&
Witam, może powinnam wytłumaczyć dlaczego mnie nie był, ale ja się nie tłumacze dlatego tego nie zrobię. Przepraszam natomiast osoby, które czekały na tą notkę, i bardzo dziękuję Mani, Nanie i Anonimowy, za miłe słowa. Referat do przodu profesor nadal jest ciągnącym nosem bucem, ale przynajmniej ćwiczenie mam zaliczone ;)
Notkę natomiast pozwolę sobie dziś wyjątkowo zadedykować, dziewczynie która jadąc ostatnio ze mną podmiejskim czytała właśnie Iluzje., jakoś tak namacalnie pozując mi, że ktoś naprawdę czyta to co piszę, że jesteście. ;)