sobota, 22 września 2012

5. Zatrzymaj się na czas. Dobrze zastanów, zanim coś powiesz i…



 Dźwięk tłuczonego szkła, echem rozniósł się, po zalanym ciszą, słonecznego poranka  kuchennym aneksie. Wywołując z ust Adam cichy syk bólu, gdy tylko faktura bladej dłoni spotkała się z odłamkami jednego ze staranie ustawionych na stole talerzy, które swą kolorową mozaiką silnie kontrastował się z niezliczonymi pedantycznie poustawianymi produktami. 
Aromatyczna woń porannej kawy, delikatnie tańczyła wokół pogrążonego w przygotowaniach Lamberta, który wyrzucając pośpiesznie odłamki zbitego talerza,  po raz kolejny sprawdzi „ustawianie” stołu. Chciał, by wszystko było idealnie, do tego wręcz stopnia, iż obsesyjnie po raz kolejny już, poprawiał ułożone w niewielkim koszyczku czekoladowe regaliki jakby to, pod jakim kątem zostaną ułożenie, miało znaczenie przy degustacji. 
Słysząc dobiegający ze strony schodów szelest zignorował promieniujący z dłoni ból, pospiesznie odwracając wzrok w stronę z chodzącego z piętra partnera.
- Adam.  – głośne wołanie mężczyzny, wyrwało go z  chwilowego letargu na nowo przywołując do pionu.
 - Tu jestem.- Odpowiedział normalnym tonem, uświadamiając tym samym Finowi, iż jest obserwowany.  – Zrobiłem śniadanie. – Wyjaśnił widząc zdziwione spojrzenie mężczyzny.
- To miło.
 Zachęcony promiennym uśmiechem blondyna, pewnie wyciągnął przed siebie ramiona, w których miejsce natychmiast wręcz zajął Sauli.
- Wybierasz się gdzieś. – Zagadnął, nie mogąc przypomnieć sobie, czy aby blondyn wspominał coś o jakimkolwiek wyjściu.
- Tak, mam spotkanie w sprawie tego nowego show muzyczno - plotkarskiego na E!. Wiesz szukają prowadzących.  –Wyjaśnił chaotycznie z nutą znudzenia.
- Nie mówiłeś nic. – Stwierdził zupełnie zaskoczony, odsuwając mężczyznę na długość ramion.
- Nie pytałeś.
- Wiec teraz pytam. Co to za program? – Zapytał, szczerze zaciekawiony pomysłem blondyna. Bo choć szczerze życzył mu wszystkiego dobrego w sferze zawodowej, to ten pomysł wydawał mu się, co najmniej dziwny.
- Nie wiem dokładnie, chodzi za pewne o bzdury w stylu Beiber ma nowy tatuaż Lovato znów się pocięła i tak dalej. – Mruknął wyplątując się z ramion Adama, by sięgnąć po jeden z perfekcyjnych rogalików.
- Aha – Mruknął enigmatycznie, całą swą uwagę skupiając na podziewaniu bieli blatu. 
- Nie no! Adam do cholery! Mógłbyś czasem uważać. – Warknął nagle Sauli, piorunując wokalistę wściekłym spojrzeniem.
- Co? – Zapytał głupio, zupełnie nie rozumiejąc wybuchu partnera.
- Jak, to, co, zobacz, co zrobiłeś. – Syknął niczym tornado odskakując od stołu. Ukazując otępiałemu zaskoczeniem Adamowi, czerwone smugi na perfekcyjnie białej jeszcze niegdyś koszuli.
- Zawsze musisz coś schrzanić. – Warknął jeszcze na odchodne, po czym zupełnie ignorując przeprosiny czarnowłosego, wyszedł z mieszkania w asyście huku zamykanych drzwi.
 Błękitne niczym wzburzone morze oczy jeszcze długo, wpatrywały się z ciemno brązową fakturę drzwi, jakby to tam zapisane były wszelkie wyjaśnienia. Jakby to te zupełnie nie winne niczemu drzwi, miały wyjaśnić mu wszystko to, o czym zapomniał blondyn.   Wzdychając bezsilnie, zacisnął dłonie na wypełnionym gorącą kawą kubku, po czym syknął gwałtownie wypuszczając granatowe naczynie z dłoni. W ciągu tych zaledwie kilku sekund przypominając sobie o zranionej dłoni, która pozostawiona sama sobie, delikatnie sączyła czerwone krople osocza, które prze jego nie uwagę nieświadomie stały się kolejnym zapalnikiem

            Zmykając ociężałe powieki niechlujnie osuną się na niewielkim plastikowym krzesełku, zupełnie ignorując panujący w poczekalni szmer.
Dziesiątki zupełnie obcych mu ludzi, jak zawsze krążyło między kolejnymi gabinetami, narzekając cicho na uroki ów medycznej instytucji, która znana była również pod nazwą przychodnia. Zupełnie niechcący lub też chcący (w przypadku dzieci) trącając milczącego basistę, który jako jeden z nielicznych „grzecznie” czekał na swoją kolej. Nie prowokując posępnej pielęgniarki, tym zapewne znienawidzonym przez nią „długo jeszcze”, które nawet jego samego zaczęło już powoli denerwować.
 Bardzo chętnie by stąd wyszedł, zostawiając za sobą płaczącego chłopca, który jak na złość dziś postanowił zająć miejsce obok niego, głośno narzekającą staruszkę, czy ciężarną kobietę, która wydawała z siebie dźwięki do złudzenie przypominające parowóz. I choć miejsce to nie miało wiele wspólnego z tymi, do których wraca się chętnie, on wracał. Sam jednak nie potrafił sobie odpowiedzieć, dlaczego. Jedno jednak wiedział na pewno, każda ta wizyta była gramem odpowiedzialności w tonie głupoty, jaką przejawiał każdego sobotniego wieczoru szukając zapomnienia tam, gdzie nigdy nikt go nie znalazł.
- Tommy Joe Ratliff. – Zirytowany, a zarazem zmęczony już głos, recepcjonistki przywołał go do kontuaru, jak zwykle wciskając w jego dłoń długopis, którym automatycznie już złożył chaotyczny podpis, który jednak nie miał nic wspólnego z tym pozostawionym na setkach zdjęć czy plakatów. Odbierając z dłoni kobiety błękitna kopertę, zdecydowanie zbyt szybko opuścił hol poczekalni, nawet na chwile nie zwalniając kroku, podczas drogi dzielącej go do pozostawionego na parkingu czarnego Mustanga. Zatrzaskując gwałtownie drzwi, opadał na siedzenie kierowcy, bezwładnie opierając głowę na ponad czterdziestoletniej kierownicy. Drobne ciało basisty, nawet delikatnie nie zadrżało zdradziecko, jedynie urwany coraz płytszy oddech, zupełnie głuchy na kontrolę zachować, szumiał delikatnie w wyciszonym wnętrzu.
 Jedynie cztery głębokie oddechy wystarczyły, by brązowe oczy na nowo uchyliły się, a blada od zaciskania na kierownicy dłoń, bezwładnie opadła na siedzenie pasażera, zostawiając tam błękitną torturę.
 Zostawił ją, bo tak po prostu, nie miał odwagi zajrzeć do środka. Wolał już to uczucie niepewności, ów równie pochyła, na jakiej dryfował między kolejnymi kopertami. Tak było łatwiej. A on czasem po prostu pozwalał sobie na to „łatwiej” ze zwykłego tchórzostwa, bo przecież łatwiej jest udawać, ze problemu niema, niż się z nim zmierzyć. W takich chwilach po porostu wierzył, iż niewiedza jest błogosławieństwem. Odpalając silnik, automatycznym ruchem dłoni poprawił wsteczne lusterko, z którego patrzyły na niego przepełnione troską błękitne tęczówki.
- Jest ok. –  Szepnął, bardziej do siebie niż towarzysza, po czym płynnym ruchem  opuścił parking.

            Kolejne, zatoczone nerwowymi impulsem elipsy na nic się nie zdawały w obliczu, kolejnego ruchu niebłagalnej wskazówki, która zupełnie głucha na nieme prośby wokalisty nieubłaganie brnęła do przodu, zataczając już osiemnaste koło od chwili, gdy wzburzony blondyn tak po prostu zatrzasnął za sobą drzwi nie dając nawet najmniejszego znaku życia.
 Na dobrą sprawę nawet nietknięte śniadanie nadal tkwiło na stole w asyście potłuczonego granatowego kubka, i czerstwych już teraz rogalików, których Adam sam nie zamierzał nawet tknąć. Coś, co miło być miłym impulsem troski, zmieniło się wiec w kolejny chorobliwy impuls zagłady, która coraz częściej krążyła nad nimi niczym ciężkie burzowe chmury, które nie są jeszcze gotowe na ulanie deszczowych łez, jednak Ty, tak doskonale czujesz ich brzemię.
 Adam jednak mimo wszystko chciał z nimi walczyć.  Chciał,  by odeszły. Zostawiając ich we względnym spokoju, który tak idealnie udawało im się, dotychczas tworzyć. Nie był idealny i czasem tak po prostu przeginał zachłyśnięty biegiem, jaki wciąż go otaczał. Nie by jednak nieczułym potworem, który zupełnie niewzruszony, zaniedbywał partnera, całą swą uwagę poświęcając butelce Daniels’a.
Był, jaki był, może nie idealny, ale naprawdę się starał.
 Dlatego teraz z każdą chwilą, denerwował się coraz bardziej, mając jednocześnie żal do fina, iż ten nie napisał mu nawet głupiego „ Nie gadam z tobą” lub po prostu „Nie wracam na noc”. Oczywiście, że nie był by zadowolony z takiego przebiegu sytuacji, ale przynajmniej wiedziałby, że jego ukochany zakręcony, blondyn nadal jest wściekły, ale bezpieczny.
I choć nigdy nie należał do ludzi, którzy po raz kolejny, słysząc dźwięk poczty wpadali w panikę, pisząc wszelkie możliwie czarne scenariusze, to po kolejnym monotonnym „wybrany numer jest chwilowo niedostępny”, zaczął się tak po prostu, denerwować się o bezpieczeństwo mężczyzny. Bo choć LA bez wątpienia było jednym z tych najciekawszych miast w Ameryce, to było również na liście tych najniebezpieczniejszych. A on tak po prostu troszczył się, ale i jednocześnie bało o bezpieczeństwo Fina.
 Słysząc wiec upragniony sygnał połączeni odetchnął z ulgą powoli układając w głowie całe litanie ochrzanu, jakim obdarzy partnera.
- Sauli, co ty sobie do diabła wyobrażasz. – Warknął na powitanie, gdy tylko usłyszał upragnione „Adam”.
- Możesz po mnie przyjechać. – Mruknął cicho Fin.
- I tylko tyle masz mi do powiedzenia! Zachodzę w głowę…
-Po prostu przyjedź, prószę – Przerwał mu cicho, Sauli. Zaskoczony tonem mężczyzny zamilkł gwałtownie pozwalając mu kontynuować. – 24 Komisariat. – Mruknął po czym rozłączył połączenie.
Zdębiały usłyszaną informacją Adam, jeszcze chwilę stał w bez ruchu, po czym gwałtownie wybiegł z mieszkania zagarniając po drodze jedynie kluczyki. W całym tym zamierzaniu ignorując fakt, iż przecież blondyn nie dzwonił z własnego numeru.
 Podróż ulicami Los Angeles nigdy nie wydawał mu się tak uciążliwa i długa, jak przez te niespełna kilkadziesiąt minut, które dzieliły go od przeciwnego krańca miasta.  Teraz zupełnie nie ważne było, co się stało, teraz liczyło się jedynie to, by blondynowi nic nie było. By był cały!
Próbując zachować resztki opanowania, drżącymi dłońmi pchnął drzwi, powoli wchodząc do środka.
 Przestronne wnętrze komisariatu zważając na porę, świeciło pustką. Jedynie starsza rudowłosa policjantka. zajmowała miejsce za szarym kontuarem, wyraźnie zmęczona już zmianą.
- Mogę w czymś pomóc. – Zapytała sucho, głosem do złudzenia podobnym do znudzonego Ratliffa.
- Mój przyjaciel.. – Zaczął nie pewnie, uświadamiając sobie, że właściwie to nie ma pojęcia co stało się Finowi.
- Nazwisko.
- Koskinen, Sauli Koskinen. – Odpowiedział pospiesznie, uważnie obserwując kobietę, której wyraz twarzy dla urozmaicenia zmienił się w zniesmaczenie, które nie miało jednak nic wspólnego z tak często spotykanym obrzydzeniem. W jej spojrzeniu było coś, co bardziej przypominało żal, jakby żal jej było czarnowłosego z jakiegoś tylko jej znanego powodu.
- Mam rozumieć, że wpłacasz kaucje. – Mruknęła z politowaniem, przeszukując niezliczone dokumenty na biurku.
- Kaucje? – Zapytał zaskoczony, zupełnie już gubiąc się w tym wszystkim.
- A czego oczekiwałeś, że wyjdzie na ładną buzię. –Warknęła, coraz bardziej wyprowadzona z równowagi.
- Tak wpłacę. – Opowiedział pośpiesznie, podpisując wciśnięte w jego dłonie dokumenty. Było mu już wszystko jedno, co podpisuje. Chciał po prostu zobaczyć blondyna i zażądać wyjaśnień.
- Poczekaj chwilę. – Poleciła, unosząc jednocześnie słuchawkę stacjonarnego telefonu.
Każda kolejna minuta niemiłosiernie mu się dłużyła, a w głowie rodziły się coraz to najczarniejsze myśli, bo co niby u diabła mogło się stać, by jego spokojny czasem niepotrzebnie pyskaty kochanek, wylądował w więzieniu. Ewidentnie ponosząc za coś winę, bo przecież za niewinnych kaucji się nie wpłaca.
 Już nawet zebrał w sobie dość odwagi, by zadąć ów pytanie rudowłosej policjantce, nim jednak zdążył otworzyć usta z oddalonego we wnętrzu komisariatu korytarza wyszedł policjant w towarzystwie pocierającego nerwowo nadgarstki blondyna.
- Co się stało. – Zapytał nerwowo, zupełnie ignorując obecność policjantów.
- Nic. -  Mruknął jedynie blondyn, by nie czekając nawet na Adama opuścić komisariat. Zaskoczony zachowaniem partnera, zastygł w bezruchu obserwując znikającą za drzwiami sylwetkę. Buzujący w nim dotychczas strach, powoli zmieniał się w niedowierzania, a ta zapewne zamieniłaby się w złość, gdyby nie znaczące chrząknięcie kobiety, która obdarzając po pełnym politowania spojrzeniem, skinęła w stronę drzwi.
- A tak dziękuję. – Mruknął zawstydzony, pospiesznie doganiając partnera, który oparty o maskę auta, pocierał ją delikatnie jakby próbował zetrzeć nieistniejący bród.
- Możesz mi do diabła wytłumaczyć, co ty robisz! Nie dajesz znaku życia od rana.  Znikasz, a potem każesz mi wpłacać kaucję. – Krzyknął zirytowany do granic możliwości.
- Nie kazałem ci wpłacać tej cholernej kaucji! -  Warknął, – Jeśli tak bardzo Ci zależy podwieź mnie do bankomatu to ci zwrócę! Albo wiesz, co? Chrzań się! – Warknął ruszając szybkim krokiem w kierunku głównej ulicy.
- Sauli! – Krzyknął za oddalającym się partnerem Lambert. – Sauli!
-, Czego znów chcesz! – Prychnął gniewnie, wykonując gwałtowny odwrót w stronę wokalisty.
-Co my w ogóle robimy? –  Spytał cicho. Jednak w ich głowach te pozornie nic nieznaczące słowa, zabrzmiały niczym nasycona niezliczonymi wyładowaniami burza, niczym huczący wiatr, i dziesiątki tysięcy innych zupełnie nie potrzebnych im teraz dźwięków.


sobota, 8 września 2012

4. Przestaliśmy sprawdzać czy potworów nie ma pod naszymi łóżkami, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że są wewnątrz nas.’



            Ostre reflektory oświetlenia, nachalnie podrażniały piekące ze zmęczenia oczy. Irytując chyba każdego, z umieszczonych na niewielkim podeście muzyków. Ciężka, obfita w alkoholowe trunki noc, nadal huczała w ich zmęczonych głowach. Nie po raz pierwszy, deklarując obietnicę abstynenci, żywotność, której wygaśnie wraz z kolejnym „kolorowym wieczorem „ szumiących rozrywek.
Nie wiedzieć dlaczego, Europa zawsze kojarzyła im się z brakiem zahamowań i Adam był wręcz pewny, że choć On, nie wyściubił wczoraj nosa z pokoju, cała jego ekipa dopiero nad ranem przywitała się z ciepłą hotelową pościelą.
Błękitne oczy wokalisty z triumfalnym uśmiechem wodziły, po wymęczonych twarzach muzyków, co jakiś czas zerkając również na za zupełnie niezaspaną studyjną załogę, która błądząc między kolejnymi stanowiskami pracy tak bardzo kontrastowała się z „jego” skacowaną ekipą, która po „ huczącym” występie z utęsknieniem czekała na ten zbawienny, zamakający niemiecki show wywiad.  
Widząc zmierzającą w jego kierunku czarnowłosą redaktorkę. Ubraną w krwisto czerwony żakiet uśmiechnął się nieznacznie, ściskając dłoń kobiety.
- Witaj, Ivonne – Ciepły zachęcający uśmiech kobiety, tak silnie kontrastował się z cieniem uśmiechu, jaki posłał mu w tej samej chwili, oparty o jeden z filarów studia Sauli.
-Adam, miło mi.
 Seria tych samych, rutynowych wręcz pytani, dostawała równie wyuczone na pamięć odpowiedzi, które automatycznie wryły się w pamięci wokalisty, powtarzane dziesiątki już razy.
- Myślisz, że jest jeszcze pytanie, które mogłoby Cię zaskoczyć?- Przepełnione życzliwością mieszaną z ciekawością pytanie redaktorki, wydarło wokalistę z automatu odpowiedzi, zmuszając do zebrania myśli.
- Myślę, że zawodowo, już nie wiele jest takich pytań.- Odpowiedział wreszcie po dłuższym milczeniu.
- A w życiu? – Zapytała, wyraźnie niezadowolona.
- Życie to pytanie. Na które nie odpowiada się słowami, a życiem. –Odpowiedział z ulgą przypominając sobie cytat z jednej z czytanych niedawno książek. Miał nadzieje, iż został tym samym uratowany, przed czujnym wzrokiem redaktorki, która choć nadal uśmiechała się firmowo, to w jej oczach powoli zaczęła budzić się irytacja.
-, Dlaczego kłamiesz?- Słysząc kolejne pytanie, był wręcz pewien, że nie było go na liście podsuniętych mu wcześniej zagadnień, na które zgodził się odpowiedzieć.
Stał pod ścianą. Gdyby teraz wyszedł, sam założyłby pętle na własną szyję, podejmując ryzyko odpowiedzi, podejmuje również ryzyko możliwej klęski.
  Milcząca publiczność w studiu z niecierpliwością oczekiwała odpowiedzi, zastygając w bezruchu jak i zapewne miliony telewidzów wpatrzonych w szklane ekrany porannego programu.
-, Dlaczego tak myślisz? – Próbował niepewnie dryfować na powierzchni, która tylko pozornie była bezpieczną taflą.
- Po prostu wyciągam wnioski, Adam. –Opowiedziała z uśmiechem na ustach, których skrywała się krwista czerwień żądzy sukcesu.
Wreszcie do niego dostało, iż ta pozornie uprzejma, ciepła osoba była jedną z wielu hien, które tylko szukały tematu by ich nazwiska nie schodziły z ust. Tak doskonale zrozumiał, że stał się ofiarą, którą idealnie można ośmieszyć, jeśli pociągnie się za odpowiednie sznurki. Nabierając bezpiecznie powietrza przeniósł wzrok na zespół, który sparaliżowany, tak jak i cała widownia wpatrywał się w niego z szokiem. Jedynie zupełnie niewzruszony Ratliff uniósł usta w cieniu kpiącego uśmiechu.
Adam doskonale wiedział, iż blondyna niesamowicie bawi, cała ta farsa i zapewne będzie pierwszym, który wyśmieje go, gdy tylko zgasnął światła reflektorów.
- Więc… - Ponagliła reporterka już uśmiechając się zwycięsko pod nosem. Jak wielkie mogło wiec być jej zdziwienie, gdy to nie Adam, odpowiedział jej na tyle dobitnie, by usatysfakcjonowana publiczność, zaklaskała gwałtownie na dźwięk słów Basisty.
- Wszyscy żyjemy w szklanych domach. Dlatego musimy uważać, gdzie bierzemy prysznic.

            Gwar poruszenia panujący w niewielkim vanie, dobitnie uciął krzyk menedżerki, która z gwałtownością godną monsunu, wrzeszczała właśnie na dyrektora porannego show. Zupełnie zapominając o opanowaniu czy klasie.
Obserwując menedżerkę jednego Adam mógł być pewny. Ta wymagającą, czasem nie miła kobieta mimo wszystko nie pozwoli skrzywdzić ani jego, ani jego muzyki. Walcząc nie tylko o każde kolejne zero na ich kontach, ale również o samą idee, w którą wokalista tak silnie wierzył.
 Nigdy nie był przesadnie poukładanym i pasującym do schematu człowiekiem. Był po prostu sobą, odrobinę niezdarnym, nietuzinkowym, czasem zadziornym facetem, który zawsze dodawał długi. Dług wdzięczności to tylko pozornie żadne zagrożenie dla budżetu, bo choć nie nadwyrężało tego fizycznego, to ten emocjonalny, czasem potrafił ucierpieć o wiele bardziej niż skarbonka. Gdy tylko dłużnik upomni się o swoje. A Adam jednego był pewien, kto, jak kto jednak, Ratliff zdecydowanie nie zamierza grać dobrego samarytanina. Dlatego też niektóre słowa wolał już, jak najszybciej mieć za sobą.
- Poczekaj. -  Stanowcza prośba w swym wydźwięku zabrzmiała bardziej jak rozkaz. Jednak czarnowłosy odnosił wrażenie, że to jedyny sposób, by zmusić basistę do chwili uwagi. Wysunięta w stronę nawigacji windy dłoń muzyka, opadła leniwie, jakby chcąc w ten sposób oznajmić, iż to wszystko, na co może liczyć w owej chwili Lambert.
- Chciałem podziękować, wiesz, za co.  – Oczekując jakiejkolwiek reakcji basisty, wsunął dłonie do kieszeni czarnych rurek, uważnie obserwując, pozbawioną jakichkolwiek emocji twarz muzyka. 
- To wszystko. –  Wyprany z emocji głos basisty, zupełnie nie zaskoczył Adama, przypominając mu jedynie, iż ta rozmowa od samego początku nie miała najmniejszego sensu. Czego dowodem były, chociaż by znikające w szklanej kopule windy plecy blondyna.
- Idziemy? – Ciche pytanie w asyście ciepłej dłoni na ramieniu, oderwało jego spojrzenie od znikającego Basisty.
- Tak, oczywiście. – Odpowiedział, delikatnie musając palcami policzek fina.

            Zadymiony obraz niemieckiej stolicy, powoli stawał się jedynie mglistym wspomnieniem, z którego wyrywał ich szum, ciężkich silników mechanicznego ptaka, amerykańskich linii lotniczych, które miały zabrać go do domu. Domu, w którym wszystko miało być już dobrze. Poprawiając śpiącą na jego ramieniu głowę Sauli’ego, leniwie przeniósł spojrzenie na panoramę widniejąca za niewielkim samolotowym oknem. Świat tam na dole wydawał się tak niezwykle maleńki, jakby jednym uściskiem dłoni, można było objąć tysiące istnień. Jakby wszystko tam daleko, było tak proste i klarowne. I jakkolwiek śmieszne, by to nie było, on naprawdę chciał wierzyć, że tak właśnie jest, że świat tam na dole wcale nie chce w niego uderzać dla własnej uciechy, a chce po prostu pokazać mu, że coś robi nie tak.
„ Nie wiem, co robimy nie tak, ale coś na pewno” cichy oskarżycielki głos sumienia tak dokładnie odzwierciedlił słowa Sauli’ego, po raz kolejny wbijając go w poczucie winy. Pchnięty rozgoryczaniem westchnął ciężko, delikatnie opierając własną głowę na głowie drzemiącego fina.

- Miejmy nadzieję, że to wszystko rozejdzie się po kościach.
- Linda, wszyscy doskonale wiemy, że to wszystko nie skończy się tak łatwo, niektórych rzeczy nie da się zamknąć od tak na klaśnięcie dłoni.  – Kontynuowała dyskusję choreografka.- A brnięcie w coś tylko, dlatego że tak jest korzystniej, też nie jest najlepszym pomysłem. – Mruknęła skinieniem głowy wskazując na śpiącego basistę. –, Bo potem konsekwencje są o wiele bardziej bolesne.
- Brooke, zostawienie tego – Zamilkła w zamyśleniu- Milczenie też nie prowadzi do niczego dobrego.
- A może byście się tak do cholery zamknęły i pozwoliły wykazać się naszej sex divie, on zapewne coś wymyśli, a jak nie to zawsze może przejść do działania. -  Ociekający kpiącą ironia obrzydzenia głos, naglę przerwał rozmowę, uświadamiając pogrążonym w dyskusji kobietom, że nie są jedynymi zaangażowanymi w konwersację.
- Zamknij się Ratliff. – Syknęła rozwścieczona choreografka, taksując blondyna nienawistnym spojrzeniem. – Po prostu zamknij się i nigdy już nie otwieraj ust w moim towarzystwie.
- Spełnię twa prośbę z wielka przyjemnością. – Zakpił. – W końcu i tak nigdy nie masz nic do powiedzenia. – Dokończył po czym zupełnie nie przejmując się gniewnym prychnięciem kobiety, bezgłośnie w stał z zajmowanego przez siebie miejsca, wolnym krokiem kierując się w stronę toalety.
- Nadęty dupek. –  Prychnęła gniewnie Brooke, przenosząc rozwścieczone spojrzenie na Lamberta, który w milczeniu obserwował nieświadomych jego przebudzenia towarzyszy.
Milczał, bo co właściwie miałby powiedzieć, że mu przykro? A kogo tak na prawdę obchodziłoby, co czuję! Dawno już przestał łudzić się, że na świecie są ludzie, którzy szczerze przejęliby się jego smutkiem. Przyjaciele, rodzina oczywiście, że mógł na nich liczyć.  Nie był już jednak małym chłopcem i sam powinien nauczyć się zwalczać własne potwory.

&&&
 Osobiście muszę przyznać, że tą część pisało mi się najtrudniej i choć osobiście jestem zdania, że wciąż czegoś jej brakuje, nie zrobię tego lepiej, przepraszam. Nie dziś! Jestem cała obolała i o mały włos nie zabiłam mojego ukochanego psa!  I jakkolwiek absurdalne może się wam to wydawać trudno jest pisać notkę, co sekundę zerkając czy wszystko w porządku z kimś, kto jest dla ciebie najważniejszy.  Silnie próbuje dodawać regularnie, dlatego dodaje dziś. Mam jednak prośbę do tych, co jeżdżą autem ze zwierzakami. Pasy bezpieczeństwa dla zwierząt to nie majątek i choć może wydawać się wam, że przypinając je do siedzenia robicie im krzywdę to pomyślcie, co dzieje się, gdy jakiś pijany kretyn wjeżdża w tył waszego auta, bo nie rozróżnia kolorów świateł! Siła, z jaką mój pies przeleciał z tylnej kanapy na przednia tylko cudem nie złamała mu kręgosłupa, mimo, iż auto stało w miejscu.
 Dlatego proszę! Wystraszy, że mój pies cierpi z powodu mojej głupoty!
 Kochać to znaczy być za kogoś odpowiedzialnym!

 Pozdrawiam Silentio.

sobota, 1 września 2012

3. Z obojętności, prawdy zimnej jak lód..

Ignorując panujący w hali szum, nerwowym ruchem poprawił granatowy kaptur. Chcąc tym samym upewnić się, iż jego anonimowość w dalszej chwili nie została naruszona.  Zdecydowanie nie czuł się pewnie w tym tłumie zabieganych podróżnych, mając świadomość, iż jego linia bezpieczeństwa z każdą chwilą może zostać naruszona. Robił to jednak dla niego. Tym małym gestem, tak bardzo chciał pokazać finowi, iż przy odrobinie wysiłku, naprawdę mogą wszystko po układać. Stworzyć coś, co nosić będzie miano ich codzienności. Nigdy nie twierdził, że będzie ona spokojna, jednak spokój przecież nosi różne definicje. Każdy z nas żyje indywidualnie i co innego sprawia, iż na jego drodze stają chwile, które po prostu zapierają dech w piersiach. A On tak bardzo chciał wierzyć, że ich związek jeszcze wiele będzie miał tych astmatycznych przeżyć.  Widząc wodzącego wzrokiem blondyna z ciepłym uśmiechem uniósł dłoń w klasyczny sposób - machnięciem dłoni sygnalizując mu swoją obecność.
 Ciepłym, tylko im jasnym uśmiechem przywitali się wzajemnie doskonale wiedząc, iż każdy najmniejszy, wychodzący z ograniczonego schematu gest, może jedynie przysporzyć im niepotrzebnych problemów, których czasem lepiej unikać. Nigdy nie miał problemu z samym sobą, a już tym bardziej z własnymi poglądem świata. Jednak w całej walce o swoją niezależność, miał odrobinę zdrowego rozsądku, który nauczył go nie prowokować niepotrzebnych spięć, gdy sytuacją jasno stała po drugiej stronie barykady.
 Chwytając w dłoń rączkę walizki partnera, wolnym krokiem ruszył w stronę pozostawionej niespełna kilka minut temu taksówki, chcąc tym samym, jak najszybciej umykać z radaru ludzkiego wzroku.
Potrzebował chwili tylko w obecności blondyna i wierzył, że ten mimo wcześniejszych spięć również tęsknił za mementami, gdy cały świat zostawał za drzwiami. 
Ściskając niepewnie masywną, aczkolwiek delikatną w dotyku dłoń, podał adres berlińskiego hotelu, układając w głowie wszystko, to co od kliku dni tak nachalnie kotłowało się w jego myślach.
 Całą drogę autem milczeli, jakby niepewni przebiegu pierwszej rozmowy, której zdaniem obydwu światkiem nie powinien być nikt postronny, a już na pewno nie ciekawski, obcy mężczyzna.

 Czując bezpieczny grunt hotelu Adam pewnym ruchem chwycił dłoń Fina, wbrew ciągłym protestom splatając ją z własnymi palcami. To nie była tak, iż blondyn nie akceptował „chodzenia za rączkę” on po prostu nie znosił splatania palców, co w przeciwieństwie do niego uwielbiał czarnowłosy, święcie przekonany, iż tylko tak dłonie pasują do siebie idealnie.
 Opadając na powierzchnie zatrzaśniętych niespełna chwile temu, hotelowych drzwi delikatnym ruchem przyciągnął do siebie blondyna, który choć pozwolił musnąć swe wargi był jakiś tak plastyczny, jakby każdy ruch Lamberta, nie robił mu żadnej różnicy.
- Myślałem, a właściwe to miałem jakąś taką głupią nadzieje, że jednak przyjedziesz.- Stwierdził smutno Sauli, delikatnie odpychając do siebie muzyka.
- Przecież wiesz, że nie mogłem. – Odpowiedział spokojnie, obserwując jak postać blondyna ucieka od niego powoli, zapatrzona w panoramie miasta.
- Wiem. To akurat wiem bardzo dobrze. Nie wiem natomiast, co musiałoby się stać, by twoje „ nie mogę”, choć na kilka chwil, straciło na ważności.
- Przecież się staram.
- Ja też, ale to chyba jednak trochę za mało. Wiesz chyba jesteśmy już za starzy na chrzanienie farmazonów. Dlatego teksty w stylu „ mamy siebie to wystraszy” bardziej nadają się do liceum. Nie wiem, co robimy źle. Ale coś robimy na pewno! Skoro wszystko się sypie!
 Słuchając słów blondyna, słyszał jak jego własne serce, nieregularnie uderza w piersi, błagając by te najgorsze słowa jednak nie padły. W ich relacji, nie było nigdy euforycznych wybuchów szaleństwa. Było jednak coś, od czego Adam zdecydowanie się uzależnił, czując, że nie może tego stracić.  Pchnięty lękiem, szybkim krokiem podszedł do blondyna zakleszczając go w silnych ramionach. Silna dłoń zdecydowanie wodziła blond kosmkami z determinacją przyciskając twarz partnera do rozgrzanej piesi. Nie wiedział, co robią źle. Wiedział natomiast, że niczego nie boi się tak bardzo jak utraty bliskości mężczyzny.

Spokojne, bystre oczy z uwagą obserwowały zatopioną w czerwień skórzanego fotela postać z dokładnością rejestrując, każde nawet najmniejsze posuniecie, pochłoniętego lekturą blondyna. Brązowe oczy basisty w skupieniu wodziły po pożółkłych kartach zupełnie nie dostrzegając, iż od dłuższej chwili jest obserwowany przez gitarzystę, który zaciekawiony  natarczywie ignorowaną melodią dzwoniącego telefonu, zajrzał do garderoby znajdując w niej zaczytanego basistę
Starszy gitarzysta, co prawda po raz pierwszy wiedział w dłoniach blondyna coś innego niż telefon, nieodłączny papierowy kubek kofeiny, czy bas. Jednak owy widok zupełnie nie zaskoczył czujnego spojrzenia mężczyzny. On jedyny potrafił dostrzec w Ratliffi’e coś nie konwencjonalnego. Dziwną specyficzną anomalią, a jednocześnie czysty przypadek zniszczenia człowieka.  W jego oczach chłopak był idealnym odzwierciedleniem przypadku, który  na swej drodze uległ zbyt wielu złym wpływom, niszcząc przy tym cały swój potencjał.  Po prostu było w nim coś, co nie pozwoliło podejść do niego schematycznie. Może i faktycznie nie był wzorem „idealnego obywatela” jednak coś tam głęboko mówiło starszemu mężczyźnie, że wbrew pozorom tak naprawdę, nic o nim nie wiedzą, bo nie od dziś wiadomo przecież, iż sarkazm jest najniższą formą żartu - jednak najwyższą formą inteligencji.  Basiście, można było zarzucić niemal wszystko, jednak nie to, iż nie był piekielnie inteligentny, bo był. Potrafił dostrzec rzeczy, których nie widzieli pozostali. Jako jedyny trzymając, menedżerkę na dystans.  Tak dobitnie udowadniając jej za każdym razem, że choć ma swego rodzaju władzę nad jego życiem zawodowym, to do życia prywatnego nigdy jej nie dopuści, udowadniając tym samym wszystkim show biznesowym gnidom, iż nie wiek, nie znajomości, a spryt ma znaczenie. Dziś jednak było już za późno, by ratować zagubionego w schematycznym świecie układów człowieka, który tak wiele utracił dokonując czasem tylko jednego niewłaściwego wyboru.  Kształtować można trzyletniego chłopca. Kształtowanie trzydziestoletniego mężczyznę to jakby na nowo udowodnić ludziom, że teoria geocentryczna to układ, który został zamazany sękiem bzdur nawiedzonego Kopernika, który śmiał zamydlić nam oczy bzdurnymi teoriami.
 Wystraszony nagłym dotykiem basista,  gwałtownie strącił tkwiącą na jego ramieniu dłoń Monete  obdarzając mężczyznę  pełnym irytacji spojrzeniem.
- Telefon ci dzwoni. – Na dźwięk słów gitarzysty, Raliff zlokalizował  hałasującego przyjaciela pospiesznie odrzucając połączenie
- Może to coś ważnego?- Niepewny, aczkolwiek stanowczy głos Pittmana, zmotywował basistę do ponownego spojrzenia na intruza.
- Nie.
- Może czasem warto spróbować?-  Nerwowy śmiech mężczyzny, tak bardzo nie pasował do statycznego wizerunku, jaki zawsze prezentował sobą gitarzysta
-A, kto powiedział, że warto?
 Dobitnie ucinając cała rozmowę złożył nadal trzymaną w dłoniach książkę, lekceważącym wszystko i wszystkich krokiem wychodząc z garderoby, by z cichym warknięciem wpaść na roześmianych, ściskających swe dłonie mężczyzn.
            Ostatnie tony perkusji ucichły, dając tym samy cichy przekaz kilku minutowej przerwy, która choć wokaliście wcale nie była potrzebna. Dla miłośników tytoniowych używek była wręcz zbawienna. Obserwując znikających z pola wiedzenia muzyków, leniwym wzrokiem szukał w tłumie obcych mu techników, tej znajomej, zapewne znudzonej już twarzy. Chciał dać Sauli’emu poczucie przynależności. Chciał, by fin zrozumiał jak cenne jest dla niego tych kilka minut na scenie, dlatego też mimo wszelkich protestów, zaciągnął go z sobą aż do Berlina, który to miał być ostatnim przystankiem przed powrotem do studia. Widząc roześmianą twarz partnera, ostrożnie zeskoczył z niewielkiej platformy, pewnym krokiem podchodząc do pochłoniętego konwersacją blondyna. Żadną tajemnicą było, iż czarnowłosy zupełnie nie rozumiał potoku ojczystych słów Sauli’ego. Jednak słysząc to jedno znaczące imię był prawie pewny, iż Fin, rozmawia z siostrą, Carmen. Osobiście starał się nie uprzedzać do ludzi jednak, to jedno, tamtoroczne, kilkominutowe spotkanie z siostrą partner, dobitnie udowodniło mu, iż ze specyficzną i przekonaną o swej perfekcji, zołzowatą kobietą nigdy nie odnajdzie wspólnego języka.  Chcąc jak najszybciej wzbudzić zainteresowanie chłopaka, ostrożnie wtulił się w jego plecy, palcami lewej dłoni delikatnie drapiąc brzuch
- Zawsze wygląda jakby był zadymiony.  
- Słucham. – Wyrwany ze świata własnych myśli oparł brodę na ramieniu chłopak całując delikatnie jego kark.
- Berlin. Zawsze wygląda jakby spowity dymną zasłoną, taki zakurzony.- Wyjaśnił Sauli, uśmiechając się delikatnie.
- Może to wina koloru budynków. – Stwierdził wyłapując wzrokiem liczne szare wieżowce.
- Nie, no popatrz. Są nie tylko szare, a mimo to mam wrażenie jakby zaraz wszystko miało stanąć w płomieniach.
- Wydaje mi się, że odrobione dramatyzujesz, ale niech ci będzie. – Zaśmiał się cicho, tak jak blondyn wodząc wzrokiem po panoramie niemieckiej stolicy.
-Długo jeszcze?
 Rzucone w przestrzeń pytanie przerwało ciszę, tak dobitnie uświadamiając Lambertowi, iż fin, najchętniej już dawno by stąd wyszedł.
- Za godzinę jest wywiad, a potem możemy wracać do LA, jeśli chcesz. – Odpowiedział powoli ruszając w stronę zbierającego się znów na podium zespołu.
- Europa tak bardzo różni się od Stanów. – Mruknął jeszcze Fin, zatrzymując tym samym zaskoczonego ów stwierdzeniem Adama.
- Czy Ja wiem, każde miejsce na swój sposób się różni.
- Nie, Europa jest mniej fałszywa, a ludzie silniej pielęgnują swoje tradycje, w Stanach już tego nie ma. – Odpowiedział z przenikliwością umiejętnie skrywanej aluzji patrząc na pogrążonego w niezrozumieniu Adama.
- Chcesz powiedzieć…
 - Chce powiedzieć, że Europa nadal ceni swoje korzenie.
- Sauli to nonsens, to nie miejsce, a ludzie się liczą. – Podjął dyskusję zdecydowanie ogłupiały logiką Fina.- To ludzie tworzą te miejsca, wiec to od nich zależy, jakie są.
-, Co nie zmienia faktu, że to, w co wierzymy i kochamy ma znaczenie.
- Oczywiście, że tak. Tylko zupełnie nie pojmuje, do czego dążysz.
- Do niczego konkretnego, zauważ tylko, że twoje czyny są sprzeczne z ideologia, w jaką wierzysz. – Słysząc odpowiedz partnera, poczuł się jakby nad jego głową zaświtał mała, żółta, rozświetlona żarówka. Miał jakąś głupią nadzieję, że blondyn już odpuścił sobie „ obiad u mamusi” najwyraźniej jednak, jeszcze długo zamierzał wypominać Adamowi nieobecność w coraz to bardziej pokręcony sposób.
- Ok. rozumiem. – Mruknął, posyłając jeszcze partnerowi cień uśmiech, który zniknął wraz z chwilą, gdy donośne wołanie menedżerki dotarło do jego uszu. Nie był jednak pewny czy tego żałuje, bo sam czasem tak po prostu się gubił, nie mogąc odnaleźć w tym wszystkim sensu, chciał pogodzić tak dwie sprzeczne materie. Sauli kontra sława, które gryzły się niczym dwa rozwścieczone dobermany nie ukazując nawet odrobiny ogłady.

Zagubiony w supłach myśli nie miał nawet najmniejszej możliwości by na ustach partnera dostrzec ów cień triumfalnego uśmiechu.