sobota, 8 września 2012

4. Przestaliśmy sprawdzać czy potworów nie ma pod naszymi łóżkami, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że są wewnątrz nas.’



            Ostre reflektory oświetlenia, nachalnie podrażniały piekące ze zmęczenia oczy. Irytując chyba każdego, z umieszczonych na niewielkim podeście muzyków. Ciężka, obfita w alkoholowe trunki noc, nadal huczała w ich zmęczonych głowach. Nie po raz pierwszy, deklarując obietnicę abstynenci, żywotność, której wygaśnie wraz z kolejnym „kolorowym wieczorem „ szumiących rozrywek.
Nie wiedzieć dlaczego, Europa zawsze kojarzyła im się z brakiem zahamowań i Adam był wręcz pewny, że choć On, nie wyściubił wczoraj nosa z pokoju, cała jego ekipa dopiero nad ranem przywitała się z ciepłą hotelową pościelą.
Błękitne oczy wokalisty z triumfalnym uśmiechem wodziły, po wymęczonych twarzach muzyków, co jakiś czas zerkając również na za zupełnie niezaspaną studyjną załogę, która błądząc między kolejnymi stanowiskami pracy tak bardzo kontrastowała się z „jego” skacowaną ekipą, która po „ huczącym” występie z utęsknieniem czekała na ten zbawienny, zamakający niemiecki show wywiad.  
Widząc zmierzającą w jego kierunku czarnowłosą redaktorkę. Ubraną w krwisto czerwony żakiet uśmiechnął się nieznacznie, ściskając dłoń kobiety.
- Witaj, Ivonne – Ciepły zachęcający uśmiech kobiety, tak silnie kontrastował się z cieniem uśmiechu, jaki posłał mu w tej samej chwili, oparty o jeden z filarów studia Sauli.
-Adam, miło mi.
 Seria tych samych, rutynowych wręcz pytani, dostawała równie wyuczone na pamięć odpowiedzi, które automatycznie wryły się w pamięci wokalisty, powtarzane dziesiątki już razy.
- Myślisz, że jest jeszcze pytanie, które mogłoby Cię zaskoczyć?- Przepełnione życzliwością mieszaną z ciekawością pytanie redaktorki, wydarło wokalistę z automatu odpowiedzi, zmuszając do zebrania myśli.
- Myślę, że zawodowo, już nie wiele jest takich pytań.- Odpowiedział wreszcie po dłuższym milczeniu.
- A w życiu? – Zapytała, wyraźnie niezadowolona.
- Życie to pytanie. Na które nie odpowiada się słowami, a życiem. –Odpowiedział z ulgą przypominając sobie cytat z jednej z czytanych niedawno książek. Miał nadzieje, iż został tym samym uratowany, przed czujnym wzrokiem redaktorki, która choć nadal uśmiechała się firmowo, to w jej oczach powoli zaczęła budzić się irytacja.
-, Dlaczego kłamiesz?- Słysząc kolejne pytanie, był wręcz pewien, że nie było go na liście podsuniętych mu wcześniej zagadnień, na które zgodził się odpowiedzieć.
Stał pod ścianą. Gdyby teraz wyszedł, sam założyłby pętle na własną szyję, podejmując ryzyko odpowiedzi, podejmuje również ryzyko możliwej klęski.
  Milcząca publiczność w studiu z niecierpliwością oczekiwała odpowiedzi, zastygając w bezruchu jak i zapewne miliony telewidzów wpatrzonych w szklane ekrany porannego programu.
-, Dlaczego tak myślisz? – Próbował niepewnie dryfować na powierzchni, która tylko pozornie była bezpieczną taflą.
- Po prostu wyciągam wnioski, Adam. –Opowiedziała z uśmiechem na ustach, których skrywała się krwista czerwień żądzy sukcesu.
Wreszcie do niego dostało, iż ta pozornie uprzejma, ciepła osoba była jedną z wielu hien, które tylko szukały tematu by ich nazwiska nie schodziły z ust. Tak doskonale zrozumiał, że stał się ofiarą, którą idealnie można ośmieszyć, jeśli pociągnie się za odpowiednie sznurki. Nabierając bezpiecznie powietrza przeniósł wzrok na zespół, który sparaliżowany, tak jak i cała widownia wpatrywał się w niego z szokiem. Jedynie zupełnie niewzruszony Ratliff uniósł usta w cieniu kpiącego uśmiechu.
Adam doskonale wiedział, iż blondyna niesamowicie bawi, cała ta farsa i zapewne będzie pierwszym, który wyśmieje go, gdy tylko zgasnął światła reflektorów.
- Więc… - Ponagliła reporterka już uśmiechając się zwycięsko pod nosem. Jak wielkie mogło wiec być jej zdziwienie, gdy to nie Adam, odpowiedział jej na tyle dobitnie, by usatysfakcjonowana publiczność, zaklaskała gwałtownie na dźwięk słów Basisty.
- Wszyscy żyjemy w szklanych domach. Dlatego musimy uważać, gdzie bierzemy prysznic.

            Gwar poruszenia panujący w niewielkim vanie, dobitnie uciął krzyk menedżerki, która z gwałtownością godną monsunu, wrzeszczała właśnie na dyrektora porannego show. Zupełnie zapominając o opanowaniu czy klasie.
Obserwując menedżerkę jednego Adam mógł być pewny. Ta wymagającą, czasem nie miła kobieta mimo wszystko nie pozwoli skrzywdzić ani jego, ani jego muzyki. Walcząc nie tylko o każde kolejne zero na ich kontach, ale również o samą idee, w którą wokalista tak silnie wierzył.
 Nigdy nie był przesadnie poukładanym i pasującym do schematu człowiekiem. Był po prostu sobą, odrobinę niezdarnym, nietuzinkowym, czasem zadziornym facetem, który zawsze dodawał długi. Dług wdzięczności to tylko pozornie żadne zagrożenie dla budżetu, bo choć nie nadwyrężało tego fizycznego, to ten emocjonalny, czasem potrafił ucierpieć o wiele bardziej niż skarbonka. Gdy tylko dłużnik upomni się o swoje. A Adam jednego był pewien, kto, jak kto jednak, Ratliff zdecydowanie nie zamierza grać dobrego samarytanina. Dlatego też niektóre słowa wolał już, jak najszybciej mieć za sobą.
- Poczekaj. -  Stanowcza prośba w swym wydźwięku zabrzmiała bardziej jak rozkaz. Jednak czarnowłosy odnosił wrażenie, że to jedyny sposób, by zmusić basistę do chwili uwagi. Wysunięta w stronę nawigacji windy dłoń muzyka, opadła leniwie, jakby chcąc w ten sposób oznajmić, iż to wszystko, na co może liczyć w owej chwili Lambert.
- Chciałem podziękować, wiesz, za co.  – Oczekując jakiejkolwiek reakcji basisty, wsunął dłonie do kieszeni czarnych rurek, uważnie obserwując, pozbawioną jakichkolwiek emocji twarz muzyka. 
- To wszystko. –  Wyprany z emocji głos basisty, zupełnie nie zaskoczył Adama, przypominając mu jedynie, iż ta rozmowa od samego początku nie miała najmniejszego sensu. Czego dowodem były, chociaż by znikające w szklanej kopule windy plecy blondyna.
- Idziemy? – Ciche pytanie w asyście ciepłej dłoni na ramieniu, oderwało jego spojrzenie od znikającego Basisty.
- Tak, oczywiście. – Odpowiedział, delikatnie musając palcami policzek fina.

            Zadymiony obraz niemieckiej stolicy, powoli stawał się jedynie mglistym wspomnieniem, z którego wyrywał ich szum, ciężkich silników mechanicznego ptaka, amerykańskich linii lotniczych, które miały zabrać go do domu. Domu, w którym wszystko miało być już dobrze. Poprawiając śpiącą na jego ramieniu głowę Sauli’ego, leniwie przeniósł spojrzenie na panoramę widniejąca za niewielkim samolotowym oknem. Świat tam na dole wydawał się tak niezwykle maleńki, jakby jednym uściskiem dłoni, można było objąć tysiące istnień. Jakby wszystko tam daleko, było tak proste i klarowne. I jakkolwiek śmieszne, by to nie było, on naprawdę chciał wierzyć, że tak właśnie jest, że świat tam na dole wcale nie chce w niego uderzać dla własnej uciechy, a chce po prostu pokazać mu, że coś robi nie tak.
„ Nie wiem, co robimy nie tak, ale coś na pewno” cichy oskarżycielki głos sumienia tak dokładnie odzwierciedlił słowa Sauli’ego, po raz kolejny wbijając go w poczucie winy. Pchnięty rozgoryczaniem westchnął ciężko, delikatnie opierając własną głowę na głowie drzemiącego fina.

- Miejmy nadzieję, że to wszystko rozejdzie się po kościach.
- Linda, wszyscy doskonale wiemy, że to wszystko nie skończy się tak łatwo, niektórych rzeczy nie da się zamknąć od tak na klaśnięcie dłoni.  – Kontynuowała dyskusję choreografka.- A brnięcie w coś tylko, dlatego że tak jest korzystniej, też nie jest najlepszym pomysłem. – Mruknęła skinieniem głowy wskazując na śpiącego basistę. –, Bo potem konsekwencje są o wiele bardziej bolesne.
- Brooke, zostawienie tego – Zamilkła w zamyśleniu- Milczenie też nie prowadzi do niczego dobrego.
- A może byście się tak do cholery zamknęły i pozwoliły wykazać się naszej sex divie, on zapewne coś wymyśli, a jak nie to zawsze może przejść do działania. -  Ociekający kpiącą ironia obrzydzenia głos, naglę przerwał rozmowę, uświadamiając pogrążonym w dyskusji kobietom, że nie są jedynymi zaangażowanymi w konwersację.
- Zamknij się Ratliff. – Syknęła rozwścieczona choreografka, taksując blondyna nienawistnym spojrzeniem. – Po prostu zamknij się i nigdy już nie otwieraj ust w moim towarzystwie.
- Spełnię twa prośbę z wielka przyjemnością. – Zakpił. – W końcu i tak nigdy nie masz nic do powiedzenia. – Dokończył po czym zupełnie nie przejmując się gniewnym prychnięciem kobiety, bezgłośnie w stał z zajmowanego przez siebie miejsca, wolnym krokiem kierując się w stronę toalety.
- Nadęty dupek. –  Prychnęła gniewnie Brooke, przenosząc rozwścieczone spojrzenie na Lamberta, który w milczeniu obserwował nieświadomych jego przebudzenia towarzyszy.
Milczał, bo co właściwie miałby powiedzieć, że mu przykro? A kogo tak na prawdę obchodziłoby, co czuję! Dawno już przestał łudzić się, że na świecie są ludzie, którzy szczerze przejęliby się jego smutkiem. Przyjaciele, rodzina oczywiście, że mógł na nich liczyć.  Nie był już jednak małym chłopcem i sam powinien nauczyć się zwalczać własne potwory.

&&&
 Osobiście muszę przyznać, że tą część pisało mi się najtrudniej i choć osobiście jestem zdania, że wciąż czegoś jej brakuje, nie zrobię tego lepiej, przepraszam. Nie dziś! Jestem cała obolała i o mały włos nie zabiłam mojego ukochanego psa!  I jakkolwiek absurdalne może się wam to wydawać trudno jest pisać notkę, co sekundę zerkając czy wszystko w porządku z kimś, kto jest dla ciebie najważniejszy.  Silnie próbuje dodawać regularnie, dlatego dodaje dziś. Mam jednak prośbę do tych, co jeżdżą autem ze zwierzakami. Pasy bezpieczeństwa dla zwierząt to nie majątek i choć może wydawać się wam, że przypinając je do siedzenia robicie im krzywdę to pomyślcie, co dzieje się, gdy jakiś pijany kretyn wjeżdża w tył waszego auta, bo nie rozróżnia kolorów świateł! Siła, z jaką mój pies przeleciał z tylnej kanapy na przednia tylko cudem nie złamała mu kręgosłupa, mimo, iż auto stało w miejscu.
 Dlatego proszę! Wystraszy, że mój pies cierpi z powodu mojej głupoty!
 Kochać to znaczy być za kogoś odpowiedzialnym!

 Pozdrawiam Silentio.

3 komentarze:

  1. Wczoraj nie pisałam dużo, bo po prostu bałam się, że zaraz ktoś wpadnie do pokoju i spyta się co ja właściwie robię, bo miałam wyłączać pół godziny temu.
    Więc zrobię to dziś:
    Cholernie lubię ficki, w których Tommy jest w jakiś sposób czarnym charakterem. Jak się z Adamem nie lubią. Jak blondynek jest ogólnym dupkiem, mającym gdzieś wszystkich i wszystko, ciągle strzelającym ironią i ignorującym to, co może się przez to stać. :D
    Zdziwiłam się, że tak krótko, no i jest parę błędów, ale końcowe wyjaśnienie załatwiło wszystko. Ja po czymś takim bym nie napisała chyba nic!
    W dodatku weszłam tu dziś przypadkiem, więc zdziwiłam się że jest już nowy rozdział. ;p Wyczekuję na część dalszą, życzę weny. :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Chociaż krótki to bardzo ciekawy odcinek. Intryguje mnie Tommy. Sama nie wiem co o nim myśleć.Jego czasem sarkastyczne albo pełne ironii odpowiedzi sprawiają,że jest z trudem odbierany przez otoczenie. Niby pomaga Adamowi w najmniej spodziewanym momencie, z drugiej jest dla niego chłodny i zachowuje dystans.Mam wrażenie,że Adam jest bardzo samotny.Mimo,że ma Sauli'ego i zespół, nikt tak do końca go nie rozumie.Szkoda mi się go zrobiło czytając końcówkę odcinka.
    Co do twojego przeżycia z pupilem, bardzo współczuje. Biedaczek pewnie się poważnie wystraszył. Dobrze, że nic poważniejszego się nie stało. Fajnie,że mimo wszystko zebrałaś myśli i napisałaś kolejny rozdział. Życzę ci weny i pozdrawiam ciepło :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. na razie piszę z ogromną podzięką za przewspaniałe komentarze, które zawsze motywują mnie do dalszego pisania^^ dziękuję za dodanie do linków :* jak tylko będę miała czas to przeczytam Twoje i na pewno pozostawię po sobie jakiś ślad :) DUŻO WENY ŻYCZĘ! :D

    OdpowiedzUsuń