środa, 26 listopada 2014

Na najważniejsze, rzeczy w życiu, nigdy nie jest za późno...




Witam…

Tekst, poniżej,  to nie Adommy, ale może ktoś zechce, go przeczytać, i powiedzieć co myśli.



 Kolejne szare stopnie blokowej klatki uciekały w pośpiesznych podskokach zmartwienia, które potęgowało się z każdym kolejnym lakonicznym głosem automatycznej sekretarki, która od trzech dni, dobitnie twierdziła o braku zasięgu telefonu, który przez pracoholizm właściciela od lat nie opuszczał centrum miasta.
Gdzie znajdowały się wszystkie potrzebne mu do życia instytucję, które tak bardzo cenił sobie pielęgnując tym samym niechęć do wszystkiego, co w swej definicji nie miało szumu, kurzu, ulic i hałasu, które to bez wątpienia cechowały obiekt zmartwienia dziewczyny. Niewielka, mimo wieku dłoń rytmicznie uderzała w szare drzwi mieszkania z nadzieją, że za niespełna kilka sekund stanie w nich  ów upragniony przez nią wysoki brunet.
Z każdą kolejną chwilą ciężki oddech dziewczyny przyśpieszał niczym poganiany rosnąca w niej paniką. By w wiecznie rozczochranej, burzą czekoladowych włosów głowie, tworzyć coraz to najczarniejsze scenariusze.
Znając temperament mężczyzny doskonale wiedziała, że spodziewać może się wszystkiego i na wszystko była gotowa byle tylko zobaczyć go całego i zdrowego. Od pamiętnej nieprzespanej lipcowej nocy, gdy to razem z matką zbierała z progu poturbowane zakrwawione ciało.  Jej wyobraźnia zdecydowanie straciła granice pozwalając sobie na wszelkie, czasem wręcz nierealne scenariusze. W takich chwilach jak ta przed oczami znów miała te niezliczone szramy, cięcia, zadrapania. Znów widziała każdą odciśniętą pięść, każdą ranę, którą mama fachowym okiem próbowała zatamować. Tamtej nocy przebrnęła przez jedną z tych chwil, którą ludzie zwykli nazywać koszmarem, którego nigdy nie chciała już powtarzać.
 Powoli trąc siły do uderzania w drzwi w akcie desperacji  wyrzuciła na szarą posadzkę  zawartość dużej granatowej torby w której jak zwykle zaginęły klucze.
 Z poczuciem chwilowej ulgi chwyciła w dłonie brzęczący metal, drżącą dłonią przekręcając jeden z trzech zamków.
 Z chwilą gdy tylko drzwi ustąpiły  niczym huragan wpadła do mieszkania, zatrzymując się gwałtownie gdy tylko jej błękitne oczy spotkały się z  tak nie podobnym do pedantycznego mężczyzny bałaganem. Kilka stojących na komodach elementów teraz  tkwiło na podłodze wśród  kanapowych poduszek, części garderoby, czy pogniecionych dokumentów. W akcie desperacji, opadła gwałtownie na podłogę starając się pozbierać myśli. Coś było nie tak. Czuła to od dwóch dni i niczego tak nie żałowała w owej chwili, jak faktu, że dała wmówić sobie dramatyzowanie.
 -  Natasza?- Zachrypnięty, nerwowy wręcz głos sprawił, iż brunetka poderwała się gwałtownie z podłogi. Z wymalowaną na twarzy ulga wpatrując się w wysokiego bruneta.  Zupełnie nie zważając na komizm sytuacji gwałtownie wtuliła się w raniona wyższego mężczyzny, który ubrany jedynie w szare drenowe spodnie ochoczo przytulił ją mimo ogólnego zaskoczenia.
- Co się stało?
- To Ja się do diabła pytam, co się stało. – Syknęła wprost w ramie mężczyzny. – Od trzech dni próbuje się do ciebie dodzwonić, wiesz. To wcale nie jest zabawne! Martwiłam się do cholery!
- Natasza język! – Skarcił ją mężczyzna, mimo to nawet na chwilę nie wypuszczając ją z ramion.
- Wszystko porządku?- Spytała chcąc upewnić się czy wszystkie jej czarne wizje mogą spokojnie odejść w zapomnienie.
- Tak oczywiście. Po prostu rozładował mi się telefon. – Słysząc odpowiedz mężczyzny gwałtownie oderwała się od jego ciepłego ciała, mierząc w niego oskarżycielsko palcem.
- Telefon ci się rozładował! No ty chyba sobie ze mnie żartujesz.  – mruknęła-   Za karę przepisujesz mi notatki z matmy i dwóch polskich. – Zaśmiała się z ulgą do chodząc do wniosku, że brunet po prostu oszalał.
- Nie będę musiał ich przepisywać, jeśli wrócisz na zajęcia. – Zagadnął z uśmiechem, nerwowo zerkając w stronę nie dosuniętych drzwi sypialni. Nim jednak zdążył jakkolwiek zareagować oczy dziewczyny skupiły się na niewielkiej szparze zastygając w dziwnej próżni.  Niczym w zwolnionej stopklatce niewielkie ciało brunetki poderwało się bezceremonialnie wpadając do sypiali. Gdzie gwałtownie cofnęła się nerwowo na widok stojącego niepewnie, jedynie w samych bokserkach bruneta, który z przestrachem zerkał to na dziewczynę, to na  zastygniętego w progu mężczyznę.
 W jednej jedynej chwili wszystko nagle stanęło w miejscu. Świat na parę chwil zatrzymał się skupiając całą swą uwagę na mierzącą się ostrym a jednocześnie zszokowanym wzrokiem trójkę.  
Nie oczekując jakichkolwiek wyjaśnień  gwałtownie ruszyła z miejsca chcąc jak najszybciej zostawić za sobą panujący w mieszkaniu obraz.
 Zbudzony gwałtownym ruchem dziewczyny mężczyzna desperacko uchwycił jej nadgarstek próbując przyciągnąć ją w swe ramiona. Zamiast tego dostał jedynie delikatne uderzenie zaciśniętych w desperaci pięści i szum pośpiesznie zbieranych rzeczy.
- Natasza, córciu ja ci to wszystko… - zaczął pośpiesznie podejmując próbę powstrzymania córki.
- Co ty mi chcesz wyjaśniać co?- Wrzasnęła gwałtownie w tak zupełnie niepasujący do jej zwykłego cichego tonu sposób. – Nie jestem głupia, a już tym bardziej ślepa TATO! Tu nie ma, co wyjaśniać. – Syknęła z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi


 Drżące ze złości zmieszanej z rozpaczą i panika dłonie, desperacko zaciskały się w pięści  bezradnie uderzając w  gładką powierzchnię szarych drzwi. Cichy nieokreślony do końca dźwięk wypływający z zaciśniętych boleśnie warg do złudzenia  przypominał  powstrzymywany szloch.  Niepewne, męskie dłonie delikatnie objęły mężczyznę próbując swym ciepłem odebrać choćby odrobinę cierpienia. Nie znał dziewczyny. Jednak z opowieści mężczyzny wydawała mu się być, rozsądną i mądrą osobą zupełnie pozbawioną chorych uprzedzeń. Najwidoczniej po raz kolejny złudzenia okazały się farsą
- Marek, wszystko będzie dobrze. – Mruknął niepewnie próbując jeszcze mocniej otulić mężczyznę ramionami.
- Nic nie będzie dobrze. – Syknął gniewnie, gwałtownie odpychając chłopaka.  Nigdy do końca nie potrafił dostosować się do małżeństwa, które dla niego było jedynie szczeniackim błędem. Wpadką, dzięki, której zyskał coś niesamowitego coś, co w tej jednej jedynej chwili stracił. Dopadając pośpiesznie telefon wybijał z pamięci szereg dziewięciu tak dobrze znanych mu cyferek. Nim jednak zdążył na dobre wsłuchać się w puste sygnały połączenie gwałtownie zostało przerwane, a w jego miejsce po płynął roześmiany głos Nataszy, która prosiła właśnie o zostawienie wiadomości.
Tak doskonale pamiętał chwile w której dziewczyna nagrywała ów wiadomość, sunąc bosymi stopami po sopockim piasku, ciepłego czerwcowego wieczora, dwa lata temu. Doskonale pamięta ten napad radości, gdy oznajmił, że jadą nad morze. Bo choć sam nie podzielał entuzjazmu wycieczek dla tego wiecznie rozczochranego małego czorta gotów był na wszelkie poświecenia.
Do diabła! Jest przecież jego małą, ukochaną córeczką, która teraz nawet nie chce go znać. Zupełnie ignorując skierowane w jego stronę słowa Kuby, chwiejnym krokiem ruszył w stronę łazienki zatrzaskując za sobą drzwi. Teraz gdy miał nadzieję ,że wszystko powoli zaczyna się układać, że wreszcie ma szansę być szczęśliwy u boku tego roztrzepanego fotografa, nagle wszystko się rozpada. Jakby dostawał szczęście za szczęście. Jeśli chce być przy Kubie, musi Oddać Natasze, a jeśli chce mieć Natasze musi oddać Kubę. Przerażony czarną wizją scenariusza, opadł nad zlewem gwałtownie opróżniając żołądek z wszelkich okruszków wczorajszej kolacji. Czuł jak z każdą chwilą rozpada się na kawałki rozcinany maczetami prawdy.
- Straciłem ją.- Szepnął do własnego, niewyraźnego lustrzanego odbicia w którym nie dostrzegł nawet lazurowych, wpatrzonych w niego z troską oczu.
- Marek ona zrozumie. – Szepnął niepewnie Kuba wolnym krokiem podchodząc do drżącego mężczyzny, który w owej chwili nawet przelotnym półcieniem nie przypominał tego pewnego siebie chirurga, jakim był niespełna kilka godzin temu.
- Zostaw mnie proszę cię. – szepnął bliski gorzkiego płaczu, który to tak bardzo pragnął zataić przed kochankiem.
- Nie zostawi cię samego. – Odparł Kuba, stanowczo zagarniając go w ciepłe ramiona.
- Musze pomyśleć, muszę być sam. – Szepnął Marek, cicho opuszczając ciepłe ramiona.


 Kolejny ciężki tom z głuchym łoskotem, opadł na podłogę ciśnięty w pomarańczową ścianę. Sama nie była pewna, o co tak naprawdę się wścieka, a mimo to nie potrafiła zapanować nad buzującą w niej złością, która z każdą kolejną chwilą rosła na potędze. Zupełnie ignorując karcące litanie rodzicielki, głośnym trzaskiem zamknęła drzwi jakby to właśnie kobietę obwiniała za całą to pokręconą sytuację. Była chyba jednym z niewielu dzieci na świecie, które zupełnie nie odczuły rozwód rodziców, bo choć byli naprawdę dobrą i ciepłą rodziną to w całym tym idealnym obrazku brak było zwykłych emocji, które buzowały, co prawda w niej i ojcu, jednak mama zawsze stała z boku jakby coś zabraniało jej tej odrobiny swobody, którą zawsze obdarowywała córkę, gdy były same.  Mimo wszystko naprawdę lubiła patrzeć na rodziców razem, wydawali się być tacy szczęśliwi. Jedynie zbyt zapracowani by czasem, znaleźć dla siebie choćby chwile. Dlatego tez zupełnie nie odczuła wyprowadzki ojca, który nadal regularnie zabierał ją w weekend, podwoził zapomniane notatki, czy krył przed mamą gdy znów coś napsociła.  Mimo upływu roku nic nadal się nie zmieniło, jedynie szafa w przedpokoju miała więcej miejsca.
 Teraz, gdy wszystko stało się już zupełnie jasne to ona jak na złość nadal nie potrafiła przyjąć tego wszystkiego do wiadomości. I co gorsza teraz, gdy wszystko było już jasne ona sama czuła się jeszcze gorzej, niż gdy tonęła w zupełnej niewiedzy. Słysząc stłumione, nerwowe głosy niepewnie wysunęła się z pokoju wpadając wprost na pogrążonych w dyskusji rodziców.  Obraz ojca nagle wybudził w niej swego rodzaju wizję obrzydzenia mieszanego z wściekłością chcąc jak najszybciej powstrzymać cisnące do oczu łzy z głośnym trzaskiem zniknęła za drzwiami pokoju dla pewności przekręcając jeszcze klucz. Potrzebowała ciszy. Potrzebowała winnego, na którego potrafiłaby przelać wszystkie swoje żale, jednak ojca kochała za mocno by mimo całej złości to właśnie jego za wszystko winić. Z każdą kolejną łzą coraz mocniej docierało do niej, że cały jej dotychczasowy świat to jedynie zwykła farsa. Jakby żadne wspomnienie nie było prawdziwe. Żaden uśmiech nie miał w sobie choćby gram prawdy, a ona sama tkwiła gdzieś pomiędzy zawieszona w próżni.
- Nat… musimy porozmawiać. – Cichy zachrypnięty głos ojca sprawił, iż skrywane w kącikach oczu łzy leniwie popłynęły bladymi policzkami.


Dźwięk tłuczonego  szkła po raz kolejny echem rozniósł się po pokoju wypełniając go stałymi ostatnio dźwiękami. Kolejna pusta butelka opadła na podłogę pozostawiając po sobie nie przyjemny zapach.  Niski brunet wolnym krokiem wlał się do pomieszczenia  uważnym wzrokiem  obserwował rozwalonego w fotelu kochanka, który całą swą uwagę skupił na szyjce kolejnej już dziś butelki. Od przeszło miesiąca nawet nie dostrzegając jego obecności. Odkąd mężczyzna wrócił od córki, tak właśnie wyglądał każdy jego nowy dzień, który już dawno zatarł granicę między nocą, a świtem. Nie jadł, nie spał, nie odzywał się porostu siedział gapiąc się bezmyślnie w kołyszące w oddali drzewa zalewając kolejnymi litrami drogich trunków. Brunet nie mogąc dłużej patrzeć na żałosne próby trafienia butelką do ust wyrwał mężczyźnie trunek, ze złością w oczach siadając naprzeciwko kochanka, przyjaciela, który zdawał się już dawno stracić kontakt z rzeczywistością.
-Marek do cholery  nie wyjdę stąd do póki nie powiesz mi, co się dzieje- warknął cofając dłoń, w której nadal trzymał butelkę uniemożliwiając jej ponowne odebranie.
- Mówię do ciebie do cholery- Warknął po raz kolejny widząc, że Marek nie ma najmniejszej ochoty na udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Nie zadawaj głupich pytań. – Warknął zachrypniętym od wypitego alkoholu głosem.

- Siedząc tu i zapijając się w trzy dupy nie odzyskasz córki- Warknął wściekle Kuba, powoli tracąc już cierpliwość.  Naprawdę chciałby powiedzieć, że potrafi choćby wyobrazić sobie jak może czuć się mężczyzna. Nie potrafił jednak powiedzieć, że rozumie. Dla niego i dla całej jego rodziny wszystko było jasne. Nikt nie oczekiwał od niego żony, a już tym bardziej dzieci. Jego, choć niespełna dwudziestopięcioletnie życie nosiło ogólne po układanie. Nie było w nim zbędnego chaosu do wszystkiego podchodził z rezerwą. Teraz jednak, gdy przyszło mu zmierzyć się ze skrywaną przez lata prawdą kochanka, był bezradny. Bo choć doskonale znał całą sytuację i choć od roku dzielili już przyszłość, teraz sam powoli zaczynał się o nią obawiać. Najgorszy był chyba jednak fakt, że to strach, a nie oni sami był wszystkiemu winny.
- Masz rację. – Cichy, a jednak pewny głos zatrzymał na chwile jego myśli, skupiając je na mężczyźnie.- Nie odzyskam córki, jeśli czegoś nie poświecę. To koniec. – Szepnął łamliwym głosem, błagając w myślach by choćby Kuba wszystko zrozumiał.
- Marek..
- Kocham Cię, ale bez ciebie mogę nauczyć się żyć. Natasz… To ona jest najważniejsza. – Dodał po chwili milczenia.


 Bezsensowne miotanie po mieszkaniu zupełnie na nic zdawało się w obliczu codzienności. Naprawdę próbował wmówić sobie, że tak będzie lepiej, że ten związek jedynie miesza mu w życiorysie. I właściwie wszystko było by dobrze gdyby nie mały aczkolwiek znaczący fakt – Nie potrafił zapomnieć. Nie potrafił powiedzieć sobie - to koniec. Gdy wszystkie jego zmysły aż rwały się do Marka. Był tak inny. Miał w sobie coś, czego nikt inny nie potrafił mu dać  Nie był problematyczny i pretensjonalny, a jego pedantyczne słoności życiowe zdawały się zaprowadzić względny porządek w jego codziennym chaosie. Nie potrafił myśleć o wszystkim jako „dziś jest jutro nie ma” poświecił temu wszystkiemu jedynie rok, jednak ten rok miał wystarczająco silne znaczenie, by popchnięty impulsem popychającym go do walki, nerwowym krokiem przecinać sterylny korytarz chirurgii, gdzie wbrew wszystkiemu i wszystkim zamierzał walczyć. Walczyć o wszystko to co było jego, bo karmiło się jego miłością.

- Przepraszam, szukam doktora Jakuszebskiego.- Zaczepił jedną z pielęgniarek, nerwowo zaciskając dłonie.
- Wydaje mi się że jest w gabinecie – Odpowiedziała kobieta -, ale jest u niego teraz córka, wiec proszę poczekać. – Dodała
- Natasza? -  Zapytał z niedowierzaniem jednocześnie nie mogąc ukryć uśmiechu cisnącego na jego usta. Wszystko było już dobrze.
- Doktor ma tylko jedną córkę. – Odpowiedziała kobieta, po czym zniknęła za prowizoryczną ścianą dyżurki.




W definicji wszystko miało być dobrze, więc czemu nie było? Telefon wciąż milczał a kolejne próby skontaktowania umierały w zarodku, rozłączonego połączenia. Aż do chwili gdy pewnej soboty telefon odebrał jakiś obcy mężczyzna uprzejmie informując go, że nabył ten numer zaledwie wczoraj i  żadnego Jakuszebskiego zdecydowanie nie zna.
Kuba sam do końca nie wiedział, co myśleć. Jednego był jednak pewien. Nie było takiej opcji by zrezygnował z Marka, by się poddał, by przestał walczyć. Ludzie od lat o nią walczyli dlaczego wiec on nie mógł zawalczyć o swoją. Miłość nie jest prosta, a już na pewno nie miłość do mężczyzny z przeszłością Marka, ale nadal była miłością. Dlatego też trzeba było o nią walczyć, by poczuć ja nie tylko w zamroczonym  alkoholem organizmie, który kochał wtedy wszystko złudną miłością krążącej we krwi używki. Chciał walczyć! Dla tych silnych ciepłych ramion. Dla tego uśmiechu rzuconego niechlujnie z nad porannej kawy i dla tej niepewności, która pojawiała się zawsze w jego oczach gdy Kuba, tak po prostu właśnie teraz w tym momencie miał ochotę  na sex. Dla całej tej troski i czułości, dla każdego telefonu czy nic mu nie potrzeba, czy czegoś mu nie brakuje. Dla każdej kolejnej sekundy, gdy jego serce uderzało rytmicznie, a brzuch zalewały roztańczone motyle. Dla każdego uśmiechu, dla każdej fałszowanej piosenki Queen’u, za którą potem przepraszał go gorliwie dostrzegając jego przygłuszony wyraz twarzy. Dla każdej dogryzki, gdy kolejny element jego starego golfa odmawiał posłuszeństwa. I przede wszystkim dla każdej chwili razem, gdy ich oddechy mieszały się  sobą tworząc to ich prawdziwe, niepowtarzalne powietrze.
 Było warto, warto walczyć o wszystko co jeszcze mieli. Miłość zdarza się tak rzadko, dlatego nie można jej odpychać.

Goniony przeświadczenie słuszności,  co chwila dociskał pedał gazu, wyklinając w głos, wszystkich tych bezmyślnych kierowców, którzy jak na złość właśnie dziś zapomnieli co to dynamiczna jazda, jak na złość  prowadząc jak przezornie strachliwe emerytki.
Parkując na swoim stałym miejscu, pośpiesznie wyskoczył z auta szybkim krokiem kierując się do klatki.  Nagle wydawało mu się, że stopni jakby przybyło, że wszystko próbuje utrudnić mu dziś życie.
Jedno uderzenie, drugie, trzecie… dziesiąte…
- Doktora nie ma.
Zaskoczony cichym, spokojnym głosem zaprzyjaźnionej sąsiadki odwrócił się gwałtownie witając z uprzejmą staruszką.
- Jak to nie ma, miał być – Skłamał gładko.
- To raczej nie możliwe. -  Ucięła kobieta, karcąc go spojrzeniem. Ach te babcie.
-Dlaczego?
- Bo się wyniósł – Słysząc słowa kobiety zastygł bez ruchy czując jak czarne mroczki bezczelnie tańczą mu przed oczami. Nie to wszystko nie mogło być  prawdą. Przecież do diablą to nie jest żadna kiepska komedia romantyczna w której brakuje już tylko pościgu na lotnisko, i namiętnego pocałunku w deszczu. Opierając się profilaktycznie o drzwi nabrał kilku bezpiecznych oddechów próbując się uspokoić.
- Wyprowadził.
- Nie no mówię, że wyniósł. – sprostowała kobieta jakby dobór słów miał tu jakiekolwiek znaczenie. – Przyjechał tydzień temu z tą małą..
- Nataszą – wciął automatycznie.
- Tak z Nataszą, zawsze mylę ją z Natalią miła dziewczyny – czując, że nic konkretnego się nie dowie, zagryzł nerwowo wargę, żeby nie napyskować staruszce. – A zaraz potem wyszli z jego walizkami.
„Wrócił do żony” pierwsza tak cholernie bolesna myśl wdarła się w jego myśli paraliżując w  miejscu. Z jednej strony nie mógł uwierzyć, ale z drugiej to przecież Natasza była najważniejsza, miała być szczęśliwa, a on najwyraźniej to szczęście zamierzał dać jej mimo wszystko. Wystarczyła zaledwie chwila, kilka cholernych słów by cały jego świat runął w gruzach.
Niczego w owej chwili nienawidził równie mocno co Nataszy a jednocześnie też, nie potrafił powiedzieć na nią złamanego słowa bo przecież to do niej Marek należał bardziej niż do niego. Była jego córką, splecioną z nim nierozerwalną więzią krwi, była fragmentem jego, jego całym światem. 
-… bo oni mieszkali na początku trochę tutaj, Jakuszebska wyjechała do tych swoich Niemiec, ale od nich podobno Natasza ma bliżej do liceum, to się wyniósł na to pół roku. Nawet klucze mi zostawił tak na…
- Co? – przerwał pospiesznie kobiecie rejestrując jedynie strzępy jej monologu.
- No klucze..
- Nie to z Jakuszebską – Przerwał pośpiesznie.
- A dostała się na jakieś starze nie starze, zostawiła dziecko Jemu i pojechała.
Śmiejąc się w głos niczym jakiś nienormalny, w podskokach popędził do auta, pośpiesznie przekręcając kluczyk. Wszystko było nie tak, wszystko źle zrozumiał.
Wszystko nadal było po starem…
Nie zadzwonił, nie napisał, nie chciał mieć z nim nic wspólnego.
To koniec…


 -Kuba!
Unosząc wzrok z nad statywu, zerknął nerwowo na Olę karcąc ją za przerywanie mu pracy. Od trzech miesięcy znalazł nowy sposób na życie. Krążąc pomiędzy czterema etatami, czasem tak po prostu zdołał zapomnieć o Marku, za  każdym razem myśli o nim zastępując kolejnym zleceniem z galerii, niezapowiedzianym kolokwium pierwszorocznym, czy przesiadywaniem nad obróbką starych zdjęć. Kochał to! Fotografia zawsze była jego pasją tylko ostatnio brak  mu było do niej serca. Wszystko tak po prostu powstawało automatycznie, bez pasji i fantazji. Z czystym perfekcjonizmem technicznym. Bo technicznie nic mu nie można było zarzucić.  Nie był perfekcjonistą, ale jego fotografie zawsze trzymały należyty poziom, który ucierpiał ostatnio, niestety.
- Przyszła jakaś kobieta ze zdjęciami, ale szczerze nie mam pojęcia czy coś da się z nimi zrobić. Zerkniesz?  - i nim uzyskała odpowiedz zniknęła z pracowni.   Lubił ją, na swój sposób naprawdę ją lubił, nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego właściwie właściciel ja zatrudnił skoro o fotografii nie miała najmniejszego pojęcia. Może przed obiektywem i owszem, ale za zdecydowanie nie.
 Wyplątując się z czarnych koralików, niezdarnie przekroczył, próg stają tuż przy Oli.
- Jakub Bielicki, mogę w czymś pomóc. – Zwrócił się do starszej, ściskającej stare albumy kobiety która mierzyła blondwłosą Olę nieprzychylnym spojrzeniem, cóż dekolt.
- Tak, to rodzinne albumy – wyjaśniła układając je na blacie lady.- większość zdjęć jest prawie nie czytelna, chciała bym je odnowić.
 Uchylając delikatnie album. Ostrożnie obejrzał umieszczone w nim fotografie. Zdecydowanie widziały czasy,  o których on słuchał jedynie na lekcjach i od dziadków.  Nosiły w sobie szmat historii którą przy dużym nakładzie pracy można było odzyskać.
-  Właściwie… - zaczął ostrożnie tak jak zawsze  w chwilach napięcia  muskając lewą ręką kark. – Zdjęcia są do odnowienia, ale potrzebują dużo pracy i dużego nakładu finansowego.
- Jak dużego? – zapytała spokojnie gładząc głowę trzymanego yorka, którego dopiero w tej chwili Kuba dostrzegł.
- Obawiam się, że liczonego w tysiącach. – Odpowiedział wreszcie. Naprawdę było mu szkoda kobiety, bo choć nie wyglądała na biedną  na pewno nie posiadała sumy na odnowienie fotografii.
- A gdybyśmy mówili na razie tylko o jednym, a nie od razu o czterech? – Słysząc ciche i spokojne pytanie gwałtownie  podniósł wzrok na skórzana sofę z szokiem wpatrując się w drobną uśmiechniętą nastolatkę z burzą czekoladowych loków. Natasza.
- Ten.. – wskazał drżącą z emocji dłonią. -  Ten powinien kosztować panie ok. 500 złotych, skłamał gładko, wybierając ten najmniej wyblakły, który zdecydowanie potrzebował identycznego nakładu finansów i pracy co pozostałe.
 Stała tam tak podobna do niego. Tak spokojna i opanowana aż do złudzenia przypominając Marka. Jego Marka.
- Myślę, że mimo wszystko się nie zdecydujemy. – Zdecydowała, spokojnie staruszka, tęsknym wzrokiem patrząc na wyblakłe fotografie.
- Przykro mi. – Stwierdził cicho nawet na chwile nie spuszczając wzroku z Nataszy, która podchodząc do staruszki wtuliła się w jej plecy. – Poszukamy innego co? – Zaśmiała się cicho
- Ale Marek.. – Zaczęła kobieta, a serce Kuby zatłukło gwałtownie na samą wzmiankę mężczyzny.
 - Tata, się nie zna. No nie Todi. – Zaśmiała się uderzając delikatnie pieska w nos, na co ten zareagował pojedynczym szczeknięciem.
  Całą resztę dnia chodził przybity, zapominając o najprostszych czynnościach. Nie potrafił pozbierać się w całość, a przecież to była tylko Natasza,  cała szesnastoletnia przyczyna jego rozpadu.
 Nie pamiętała go, nie poznała, choć może to i lepiej. On za to pamiętał idealnie, każdy rozkład pieprzyków na jej twarzy. Miała tak nie typową urodę, delikatną, ale jednocześnie wyjątków charakterystyczną. Kiedyś śmiał się z Marka, że nawet na tych jego beznadziejnych zdjęciach ona po prostu lśni. A widział ich przecież tak wiele.
- Kuba chyba powinieneś pójść do domu. – zdecydował zirytowany głos Oli, która najwyraźniej miał go już dość.
I poszedł. Zamiast do domu jednak do baru. Pierwsze dziesięć kieliszków pamiętał, a potem to już tylko przebłyski.
 Dotarcie do  pracy po nocnym maratonie do najłatwiejszych nie należało, jednak Kubie udało się nieudolnie zaparkować przed studiem i równie nieudolnie w toczyć do wnętrza budynku.
- Ola, zrób mi kawy, co? – Mruknął cicho zachrypniętym głosem, dopiero po zaciągnięciu beżowych rolet, ściągając, wciśnięte na nos okulary słoneczne.
- Pani Ola, To znaczy ta blondynka z wczoraj wyszła do kiosku. – Słysząc  spokojny, tak dobrze znany mu głos odwrócił się gwałtownie, wpatrując z niedowierzaniem w stojąca przy ladzie, dziewczynę.
- Co tu robisz? – Zapytał niepewnie, automatycznie poprawiając  zawieszoną na ramieniu torbę.
- Em, przepraszam. –Zaczęła nieśmiało Natasza, zgarniając z policzka zbłąkanego loka. – Ta, pani pozwoliła mi zaczekać.
 Kuba zamrugał w niezrozumieniu.
- A czekasz, bo? – Zapytał odrobinę nie uprzejmie.  Po wczorajszej samotnej popijawie znów był w nim, jakiś taki żal i rozgoryczeni. Nie potrafił zrozumieć dlaczego dziewczyna tu stoi i jak może się tak nad nim pastwić.
- Bo chciała bym jednak, żeby odnowił pan te albumy babci. – dla potwierdzenia swych słów, wyjęła z przewieszonej przez ramie szmacianej torby, oprawione elegancko albumy rodzinne.
- A.. – Zaczął odbierając od dziewczyny wysunięte w jego stronę albumy.
-  Tata, obiecał, że za wszystko zapłaci. – Zapewnił gorliwie. – To ważne dla babci, rozumie pan. –Rozumiał doskonale rozumiał nikt tak jak on nie potrafił zrozumieć zamiłowania do starych fotografii.
- To, potrwa. –odezwał się wreszcie cicho, zagapiając na delikatny uśmiech dziewczyny. Marek miał taki sam.
- To nic, babcia jest w sanatorium. Szybko nie wróci. – zapewniła, posyłając Kubie kolejny z Markowych uśmiechów, co on powoli znosił coraz gorzej. I chyba  tylko, kac i rozgoryczenia na widok oddalającej się w stronę wyjścia dziewczyny pozwoliło mu nie skontrolować swojego głosu.
- Dlaczego? – Spytał zachrypniętym z emocji głosem, zatrzymują zaskoczoną dziewczynę przy samym wyjściu.
 Natasza spojrzała na niego z niezrozumieniem, mrużąc delikatnie oczy, nie było w tym geście jednak nic ze złości, jedynie samo niezrozumienie.
- Po śmierci dziadka… - Zaczęła, odpowiadać na własną interpretację zadanego przez Kubę pytania.
- Dlaczego, mi go zabrałaś. – Przerwał dobitnie. –  Co we mnie jest nie tak, że…
- To pan. – szepnęła cicho, bladnąc z przerażenia.
I nagle do Kuby, dotarło. Nie miał prawa jej mieszać. Była dzieckiem. Nie ważne, czy pełnoletnim, czy nieletnim. To nadal była dzieckiem. Nie powinien jej mieszać.
- Myślę, że powinnaś już iść. – Poprosił, czując, że dłużej nie da rady na dziewczynę patrzeć. Bo to tak jakby, patrzył, w lustrzane odbicie największego pragnienia i koszmaru zarazem. Wbrew jego prośbie dziewczyna podeszłą jednak w jego kierunku.- Nie zostaw.  – Zatrzymał ją widząc, że chce zabrać albumy. – Będą na piątek.


 Albo był wariatem, albo masochistą. A może po prostu chorym z miłości wariatem masochistą. Ale czy to w ogóle, ważne, skoro mógł, choć przez chwilę popatrzeć jak mały, może niespełna pięcio, a może sześciu letni Marek grzebie w piaskownicy.
 Jak krzywi się podczas pierwszej komunii. Jak stoi ramie w ramie z mężczyzną, w mundurze wojska polskiego. Jak zadziornie z pozą macho opiera się o stary motor. Jak przebiega przez życie, na tych starych  wyblakniętych fotografiach.
 Nie tylko Marek, na nich był. Były dziesiątki innych osób, a jednak, obróbka, każdego jednego z nich przyprawiała Kubę o ekscytacje. Poznawał, go przez te zdjęcia. Poznawał ich, i nie wiedzieć czemu w  jakiś dziwny sposób, robiło mu się ciepło na sercu, na samą myśl.
I gdy  w piątek rano, pokonał  próg, studia był nie tylko dumny ze swej pracy- Zdjęcia były perfekcyjne, lepsze niż się spodziewał. Był też, szczęśliwy, że dane mu było ich poznać. – Jego rodzinę. Nie żałował, żadnej z tych, czterech zarwanych nocy.  Mimo wszystko było watro.
Jedno też jednak zrozumiał. To rodzina była dla mężczyzny najważniejsza, a on musiał się tylko nauczyć z tym, żyć! Nauczyć żyć, jedynie ze wspomnieniem, o nim, i kilkoma „ ukradzionymi” skanami tych najlepszych jego zdaniem zdjęć.  
- Kuba. – Ola wsunęła głowę na zaplecze, uśmiechając niczym złośliwy chochlik. – przyszła ta dziewczyna od tych starych albumów.
 Nic nie mówiąc od razu wstał od komputera, przerywając obrabianie zdjęć. Z drzemiącym w piersi uczuciem zdenerwowania, wyszedł za Olą.
- Dzień Dobry. Przywitała się Natasza, posyłając mu nawet delikatny uśmiech. Dziś loki, miał schowane, pod oliwkową czapką, a jednak jej buzia, nadal wyglądała, na delikatną i idealną. Czapka nic, a nic nie odejmowała jej uroku. Tylko do Marka, wydawała się teraz bardziej podobna.
- Twoje.. – odchrząknął zdziwiony brzmieniem swojego głosu. – Twoje albumu.
- yhy… - Położyła na blacie kart płatniczą, i dopiero dziwne spojrzenie jakie posłała mu Ola, uświadomiło mu, że zamiast poprosić Natasze o pin,  sam wbił ten właściwy, do białej karty Pekao Marka.
- Sorry, - Burkną przepraszająco, czerwieniąc się delikatnie. Debil! – Anulować? – Spytał zerkać na Nataszę.
- Przecież wciąż, będzie to ten sam pin.
Racja! - , dał sobie mentalnego kopniaka, pospiesznie oddajać kartę dziewczynie. Lepiej by już poszła, nim zupełnie się pogrąży.
- Coś jeszcze? – Zapytał widząc, że Natasza nadal nie odeszła, od lady.
- Tak. –Jak na nastolatkę byłą, zbyt śmiałą i elokwentna. – To zaproszenie na moje osiemnaste urodziny. – Położyła na ladzie błękitna kopertę. – W środku jest dzień i adres.  będzie mi miło, jeśli pan przyjdzie.
- Dlaczego? –Wyjąkał zaskoczony niepewnie chwytając kopertę w dłonie.
-  Bo  na najważniejsze rzeczy w życiu, nigdy nie jest zapóźni. – odpowiedziała,  razem z albumami, ruszać do wyjścia.
- Natasza? – Zająknął nic z tego nie rozumiejąc. Nastolatka, jednak zupełnie go zignorowała, dopiero w drzwiach odwróciła się na chwilę.
- On tęskni.
I wyszła.

Stał tam już dobre dwie godziny, a wcześniej całe cztery próbował wyjść z mieszkania. Prószący za oknem śnieg, powoli zasypywał przednią szybę, starego grafitowego golfa, w którym, Kuba koczował, na końcu uliczki, obserwując idealnie widoczną z tego miejsca furtkę domu Jakuszebskich. Chciał wyjść, podejść do domofonu, zadzwonić. Naprawdę chciał tylko co niby miał powiedzieć.  Niby był przygotowany. Nawet kupił Nataszy wielkiego grafitowego pluszaka, bynajmniej nie dlatego, że taki był osiemnastkowy zwyczaj w jego licealnej klasie. Po prostu wiedział, że dziewczyna je uwielbia, tak jak lody z Maca, serie Harrego Pottera, czerwony kolor, jazdę na nartach…
- Jesteś kretynem. –Jęknął uderzać głową, o ubraną w niebieski pokrowiec kierownice.
Teraz, albo nigdy!
 Polecił sobie nieudolnie, wygrzebując się z auta. Pod pachę, chwycił jeszcze usadzonego na tylnej kanapie misia i niepewnie ruszył przed siebie. „Po prostu dam jej prezent i sobie pójdę” , „ przecież mnie zaprosiła” , „ to osiemnastka nie wypadało odmówić” – Wmawiał sam sobie, brodząc nieudolnie nie odśnieżonym chodnikiem. W owej chwili, wyglądał, jak obraz nędzy i rozpaczy, albo podstawnie uznany za obłąkanego artysta. Długi zielony szalik, majtał mu się gdzieś w okolicach kolan, a  nie zasznurowane buty, chlapały cichym „plask” przy każdym kroku.  Zapięta tylko do połowy kurtka, odsłaniała wymiętoszoną koszulę, a czapka? Czapka chyba, została w aucie, albo w ogóle jej nie zabrał z domu, nie wiedział… Gdy wreszcie dotarł do podjazdu, miał ochotę uciec, co najmniej dziesięć razy z czego, co najmniej trzy zawracał się do połowy drogi, za każdym razem, powtarzając sobie, że przecież nie jest tchórzem. Gdy jednak, wreszcie, drżąca dłonią nacisną, cholerny przycisk domofonu, usłyszał jedynie ciche piknięcie i furtka, ustąpiła.
Stało się. Stał pod drzwiami, czekając aż te wreszcie się otworzą.
 -Zastałem Nataszę – Wyrzucił z siebie jak z karabinu maszynowego,  dokładnie w chwili, gdy drzwi uchyliły się delikatnie, a w nich stanęła Matka Marka. Pani Jakuszebska, zmarszczyła  w zaskoczeniu brwi, patrząc na niego z powątpiewaniem.
- Mamo, kto przyszedł. – Z wnętrza domu, dobiegł Kubę basowy, przyjemny głos Marka. I świat, jakby na chwile, staną w miejscu. Tak dawno go nie widział. A teraz On, jego Marek stał sobie tak po prostu w przedpokoju, ubrany w jakiś wyblakłą czarną koszulkę i szare dresy,  kilkudniowy, zarost powoli zaczynał zamieniać się w brodę. Był jak nie On. Jak nie Marek, który uśmiechał się ze zdjęcia na biurku w mieszkaniu Kuby.
- Co Ty, tu robisz? – Odezwał się chłodnym służbowym tonem, mierząc Kubę nieprzychylnym spojrzeniem.-  Mamo, możesz, nas zostawić .- Poprosił obserwującą, mężczyzn z nierozumieniem Matkę, Marek.
- Oczywiście. – Pani Jakuszebska skinęła głową w stronę Marka, odchodząc. – Pójdę, do Nataszy.
- Ja… - Zająknął, tracąc zdolność budowania zdań. – Natasza zaprosiła mnie na urodziny. – Zebrał się końcu w sobie, wyciągając, przed siebie zaproszenie.
- Natasza ma urodziny w czerwcu. – odezwał się spokojnie, Marek patrząc na niego z politowaniem.
- Aha.. – Sapnął cicho Kuba, powoli gubiąc się w tym wszystkim. Z każdym, jednak kpiącym spojrzeniem Marka, coraz lepiej zaczynał rozumieć. Najwyraźniej, pozwolił zakpić z siebie nastolatce.
-Przekaż jej to proszę ode mnie.- wcisnął w dłonie mężczyzny pluszaka. –  z najlepszymi życzeniami. W końcu osiemnastka to ważne święto.
 I odszedł.

- Natasza! – Marek, odwrócił się gwałtownie w stronę  schodów, wołając córkę. Zupełnie zresztą niepotrzebnie bo ta już stała na schodach, patrząc na niego ze złością.
- Natasza, możesz mi wytłumaczyć… - Zaczął jednak przerwał, zaskoczony, wyniosłym, wyrazem twarzy córki, która patrzyła na niego z politowaniem. Jak nie Natasza.
- Zaprosiłaś go?
 Natasza skinęła głową.
- Po co? – Zapytał głupio, patrząc na nią niezrozumiale.
- Bo są święta. – Oznajmiła tonem, jakby odpowiedz na to pytanie godziła w jej inteligencje.
- Co to ma…
- Święta, spędza się z rodziną.- Syknęła chłodno, co aż cofnęło Marka, o pół kroku jakby poraził go prąd.
- Ku.. – przerwał jakby imię mężczyzny nie chciało, przejść mu przez ściśnięte gardło.- On nie jest naszą rodziną. Już ustaliśmy, że to zamknięty temat, i nie ma potrzeby do niego wracać. Pod tym warunkiem zgodziłaś się ze mną zamieszkać. – przypomniał.
- Wiem, - Mruknęła cicho Natasza, schodząc o kilka stopni w dół i siadając na schodku. – Ciągle go wołasz. Odezwała się  głośniej patrząc na ojca uważnie.
- Słucham?
-Przez sen. – wyjaśniła podbierając, łokcie o kolana uważnie obserwowała jak ojciec blednie w jednej chwili, uchylając z zaskoczeniem usta.
- Ty, chcesz, by ten fotograf  był częścią rodziny, a Ja to rozumiem.. – Westchnęła – To znaczy nie rozumiem, ale myślę, że mogę się nauczyć to zrozumieć.
- Koniec tematu. Za późno, by to roztrząsać. – Uciął Nerwowo temat, przeszukując kieszenie w poszukiwaniu papierosów. Nie chciał, znów tego roztrząsać. Tak było dobrze. Miał Nataszę. A miłość bez bliskości, to tylko chemia w mózgu, można o niej zapomnieć. Zresztą, jaka miłość! Był przecież  czterdziestoletnim facetem, dawno już nie wierzył w takie farmazony.
- Na najważnjesze, rzeczy w życiu nigdy nie jest za późno.  – Zatrzymały go słowa córki.
- Co to jakiś Paulo Coello?
 Natasza spojrzała tylko na niego z dezaprobatą, a on poczuł się jeszcze gorzej, niż gdy nie chciała z nim rozmawiać. Wtedy, po prostu była, zła. Teraz się zawiodła. Rodzic nie ma prawa zawodzić swoich dzieci, a on, on będzie zawodził Natasza  tak długo aż samego siebie nie przestanie zawodzić.


Pocierał spocone dłonie nasłuchując cichych kroków na panelach. Już powinien być w domu, tam na pewno wszyscy czekali już tylko na niego. Cała kolacja wigilijna stała w miejscu, bo cholerne drzwi z numerem czternastym wciąż były zamknięte. Po raz kolejny zaczął uderzać w drzwi niecierpliwiąc się coraz bardziej.
 Może go niema. Przeszło mu przez myśl dokładnie w chwili, gdy zamek, zaszurał cichutko i ustąpił.
- Marek? –Zaskoczony, Kuba stał rozczochrany w progu ze śladami poduszki odgniecionej na policzku. Wyglądał na zaskoczonego. Jakby zastanawiał się czy stojący przednim, ubrany w drogi grafitowy, garnitur mężczyzna nie był tylko pijackim omamem.
- Co tu robisz, przyjechałeś oddać pluszaka. – rozejrzał się jakby szukał zabawki.
- Przyjechałem, zabrać Cię na wigilie. – odparł swobodnie Marek, aż samemu się dziwiąc, ze po miesiącach rozłąki tak łatwo mu to przyszło.
 Kuba stał jednak, nadal, nie wzruszony, łypiąc na niego niezrozumiale. Więc, Marek, bez zaproszenie przestąpił próg mieszkania Kuby, gwałtownie, chwytając go w ramiona i nim ten zdążył zaprotestować usta marka już łapczywie, całowały ten należące do Kuby.
- Nie - mruknął jednak, Kuba, odpychając Marka, od siebie.
- Po co przyszedłeś.- cofnął się profilaktycznie, jeszcze o krok, by nie ulec mężczyźnie.
- By zabrać cię na wigilię. – Powtórzył spokojnie Marek, tak  zdecydowany i nieustępliwy, jak jeszcze nigdy w towarzystwie Kuby.
 Rasowy chirurg!
- Po co? - Spytał głupio Kuba, z zaskoczeniem rejestrując pewien fakt. Były święta, a on nawet tego nie dostrzegł.
- Bo chce, żebyś był częścią mojej rodziny. – Odparł ciepło Marek, obserwując jak oczy Kuby, zalewają się dziwną, nostalgią zmieszaną z ciepłem, nadzieją… Miłością?
 - A Natasza… - Szepnął cicho Kuba, zerkając na Marka wielkim kocimi, oczami.
 - Nataszy podoba się prezent. – Zaśmiał się cicho Marek, zagarniając  Kubę w ramiona, poczochrał mu delikatnie za długie już włosy.
- Dobrze więc chodźmy. – Wymruczał wprost w obejmujący go biceps, Kuba.
- Myślę, że najpierw powinieneś się ubrać.- zaśmiał się cicho Marek.



Sandro, wiesz, że to nawet odrobinę zabawne! Zarzuciłaś, mi dokładnie to co zazwyczaj mówią ludzie którzy mnie, znają ;D  „Jesteś wredna, bezczelna, i nigdy niczego nie kończysz!” – często to słyszę, dlatego prawdę mówią nie zrobiło, to na mnie za dużego wrażenia.
 Nie znam Cię, i prawdę mówiąc nie interesuje mnie czy Cię rozczarowałam Świat ciągle nas rozczarowuje, ale czy to powód by skakać z mostu?
 Masz jednak rację! Należy wam się szacunek, za czas jaki poświęciłyście, na przeczytanie Iluzji! I za  ten ubytek czasu, Przepraszam Ciebie!   Te, trzy łapki, które kliknęły na Bardzo Dobre, i każda kolejną osobę, która tu zajrzała choćby z ciekawości, czy coś jest.

 Nie powiem Ci : ”Tak siądę dziś i napisze notkę”.
Ale mogę Ci powiedzieć „ Tak, w najbliższym czasie napisze, notkę.”, i mam cichą nadzieję, że ją przeczytasz, bo trzeba mieć, charakter, by ochrzanić kogoś kogo się nie znam ;)
 



czwartek, 13 lutego 2014

8.„Mówisz, że jestem w porządku, ale wciąż czuję się rozbity!”


            Adam miotał się nerwowo po garderobie z uporem zerkając na zegarek. Z każdą kolejną minutą czując jak coś od środka, skręca go ze strachu.
Uciążliwa wskazówka wciąż gnała do przodu, swym minutowym tempem, a jemu wydawało się jakby nagle postanowiła zamienić się z tą sekundową i nie tracić więcej czasu na ociągnie.
Najbardziej absurdalny, był jednak fakt, że on nawet nie potrafił uwierzyć, że Monte, faktycznie się dziś przyjdzie, że wybaczy mu wczorajszy  wybuch i nie zostawi, gdy on tak bardzo go potrzebuje.
A mimo to nieustanie wpatrywał się w jasno drewniane drzwi, błagając w myślach, by gitarzysta jednak się pojawił.
Teraz gdy ochłonął, gdy spokojny ton terapeutki, w jakiś nie zrozumiały dla niego sposób go wyciszył, doskonale widział jakim imbecylem i chamem był w stosunku  do przyjaciela. Co więcej, pierwszy raz w życiu żałował, że basista potraktował go tak delikatnie. Zamiast jednym sprawnym ruchem przypomnieć mu gdzie w tamtym momencie było jego  miejsce.
Jednak im dłużej się nad tym zastanawiał, dochodził do wniosku, że Ratliff najwyraźniej świadomie skazał go na psychiczne katusze, tak doskonale znając jego słabość, jak każdy.
-  Długo jeszcze zamierzasz się nad sobą użalać? - Słysząc zimny, tak dobrze znany głos, oderwał wzrok od porysowanej garderobianej podłogi, zawieszając go na stojącym w progu, basiście, który zaszczycając go swoim najbardziej „ czarującym” uśmiechem, (który zawsze przeznaczał tylko jemu), odbił  się delikatnie od framugi znikając za drzwiami.
            Chwytając w dłonie, jedynie półlitrową, butelkę wody, ruszył pośpiesznie za muzykiem, dziękując w duchu Montemu, że ten mimo wszystko nie zostawił go na pastwę ośmieszenia.

Serię wciąż tych samych słów, ułożonych skrupulatnie w teksty piosenek, przeplatały jedynie  odpowiedzi na wciąż te same pytania, które  ludzie od promocji, ułożyli już dawno temu, by kreować jego silny ekstrawagancki wizerunek.  Który choć prawie zupełnie nie odbiegał od starego  Adama, to do tego obecnego pasował jak róż, do  Mustanga, co nie tylko w samej definicji było absurdalne i obraźliwe dla Ford'owskiej perełki.  
 Nie mogąc pozwolić sobie na opadnięcie „szczęśliwej maski” wodził oczami po tłumie fanów, dostrzegając liczne, wpatrzone w niego z ogromem podziwu spojrzenia. Szkoda tylko, że on sam nie potrafił  go w sobie dostrzec.
-... Co Ci się stało.. - Słysząc jedynie fragment kolejnego pytania, zamrugał gwałtownie zaskoczony,  szukając adresata. Gdy  mu się wreszcie udało, ze zdziwieniem dostrzegł, że pytanie wcale nie było skierowane do niego, a do basisty, który posyłał właśnie zatroskanej jego stanem fance, zadziorny uśmiech. 
 I dopiero teraz, gdy podążył za wzrokiem dziewczyny, dostrzegł, że spod zbyt jasnego podkładu, nieśmiało przebija się szepczący pół twarzy basisty, sino fioletowy krwiak, który na tak delikatnej i bladej cerze, basisty wyglądał wyjątkowo przerażająco.
Łapiąc się na tym, że tak jak inni niecierpliwie oczekuje odpowiedzi,  chwycił w dłonie butelkę wody usilnie zajmując czymś uwagę.
- Adam nie lubi kiedy pyskuję. -   Odpowiedział swobodnie basista, posyłając uśmiech w stronę zupełnie nie rozbawionej, a co więcej patrzącej na Lamberta wilkiem publiczności.
Adam wiedział, że ten pseudo żart był tylko i wyłącznie po to by go sprowokować, a mimo to otwierał i zamykał usta nie potrafiąc znaleźć równie ciętej riposty.
-Cóż… - Zająknął -  To nie moja wina, że nie potrafisz chodzić po schodach. - Odciął wreszcie nieudolnie, boleśnie świadomy błysku zwycięstwo w oczach wroga.
- Wiesz co? – Prychnął teatralnie Ratliff.-  To trzeba się było na mnie nie rzucać.
Bawił się. Adam tak doskonale widział jak umiejętnie Ratliff się nim bawi, grając uległą nieszczęśliwą ofiarę, do której dalej mu było niż bliżej. Mamiąc oczy wpatrzonych  w niego z czułością kobiet, z których każda jedna przytuliłaby go pocieszająco, na Lambercie natomiast wypróbowując sprzęt kuchenny zwany patelnią.
- Nie obwiniaj mnie o to, że nie potrafisz imprezować. - Mruknął złowrogo, co na szczęście wreszcie rozbawiło nasępioną na  niego publiczność. - Następne pytanie, proszę.
- Ja mam. - odezwała się drobna, obdarzona egzotyczną urodą brunetka.  - Jesteś hetero prawda? I naprawdę nie przeszkadza Ci, gdy Adam Cię całuję, przecież to musi być chociażby nie komfortowe? - Za kończyła, nawet na chwile nie odrywając wzroku od basisty, którego mina jasno mówiła, jak bawi go to pytanie.
- A ty? - zapytał basista unoszą cwano jedną brew.  - Nie chciała być, przelizać się z Adamem Lambertem?
- Ale Ja .. - Zaczęła wyraźnie zawstydzona dziewczyna, dopiero teraz utwierdzając Lamberta w przekonaniu, że ma odczynienie z uczącą się świata nastolatką - Jestem dziewczyną.. - Za kończyła wreszcie ukrywając  zaczerwienione policzki w pocieniowanych włosach.
- A  on jest gejem  - Zaśmiał się cicho Ratliff, świadomie lub nie świadomie doprowadzając Adama do wściekłości.

* * * *

- Co to miało być co? Nie miałeś prawa jej tak potraktować, trochę kultury! - Warknął złowrogo, gdy tylko drzwi garderoby zatrzasnęły się za nimi, a basista jak gdyby nigdy nic, ruszył do pozostawionego wcześniej pokrowca. - To jeszcze dzieciak! Ślepy byłeś, czy jak? A może tak bardzo bawi Cię, szmacenie innych, że już zupełnie straciłeś granicę. – Syknął, zaciskając chudy nadgarstek basisty, w  swej prawej dłoni, by uniemożliwić mu wyjście.
- Skoro taki z niej dzieciak, to niech słucha Gomezki, a nie rozchwianego seksualnie geja.- Adam zaniemówił.  Zupełnie zaskoczony? Skołowany? Wciekły? Nie miał pojęcia. Wiedział jednak, że  Ratliff, przegiął tylko w nim brak było siły, by odbić piłeczkę.
- Nie pozwalaj sobie.- Warknął wreszcie, jednym sprawnym ruchem dociskając basistę do drzwi.
 Już gotów był wygłosić, pozbawioną skrupułów poniżająca litanie. Taką,  która zawarłaby w swych linijkach całą zbieraną przez lata wściekłość na blondyna.  Za jego chamstwo,  za każdą pyskówkę, za  jego zagrywki, za wszystko to co sprawiało, że odwracał wzrok, gdy blondyn tylko się pojawiał z nadzieją, że ten gest uchroni go od kolejnych „miłych” uwag.
A jednak nie mógł. Teraz, gdy stał zaledwie kilka centymetrów od  niego, idealnie mógł dostrzec, to co wcześniej wydawało mu się jedynie zasinieniem...
W rzeczywistości jednak nosiło na sobie znamiona odgniecionej ludzkiej pięści, oraz kilku zadrapań, które ciągnęły się aż za kołnierzyk koszulki,  którą odgiął delikatnie, dostrzegając zdobiące ramie siniaki.
Powstrzymując jęk przerażenia, uniósł delikatnie dłoń, niepewnie dotykając nią poranionej skóry. Teraz nie było ważne, że stał przed nim Ratliff, ten sam który niespełna kilka minut temu swym chamstwem i nieodpowiedzialnością wyprowadził go z równowagi.
Teraz.
Przerażała  go myśl jak można tak zranić człowieka. Tak po prostu bez pytania, bez zahamowań. Jakim bydlakiem trzeba być, by zaatakować tak dotkliwie coś tak drobnego i kruchego. Teraz nie widział w pyskatym blondynie potwora, widział  jedynie zranioną delikatność, bo inaczej nie potrafił określić mlecznej skóry basisty.
Zapominając się zupełnie, gładził delikatnie skórę chłopaka,  opuszkami palców masując miejsce poranienia.
Adam był w jakimś transie. Współczucia, pomieszanego z potrzeba zaopiekowania. W transie zwanym człowieczeństwem.
            Czując ciepły oddech tuż przy prawym uchu, drgnął mimowolnie, unosząc zamglone spojrzenie na basistę, który uśmiechając się delikatnie,  dosłownie w jednej chwili sprowadził Adama na ziemie. Przypominając z kim ma do czynienie.
- Ludzi nie można zeszmacić. Dopóki oni sami się nie zeszmacą.
I odszedł, jak gdyby nigdy nic. Zostawiając otępiałego Adama, w pustej, cichej garderobie.

* * * *
  Nie wyraźny głos fina, dobiegał z trzymanego na kolanach laptop, który wyświetlał właśnie obraz niewielkiej kawalerki mężczyzny. Jego samego na obrazie jednak, nie było. Jedynie czasem  mignął gdzieś chwilowo, pogrążony przygotowaniami.
- Myślisz, że powinienem? – Zapytał cicho Adam, wpatrując się bezmyślnie w brązową sofę mężczyzny.
-Powinieneś co? – Zapytał Sauli, przytłumionym odległością głosem.
- No pogadać z Monte. – Westchnął cicho Adam. Denerwowała go ta rozmowa z doskoku, ale ostatnio jedynie na tyle za strony partnera mógł liczyć. Kilka sms’ów, maili, idiotycznych, pozbawionych sensu wpisów na twetterze, które raczej były do wszystkich, ale nie koniecznie do Adama.
- Po co? –Zapytał z bijącym z głosu zaskoczeniem.
- Bo przegiąłem? – Zapytał ironicznie Adam – Dziś mam być to cholerne pożegnanie, a Ja raczej wolałbym…
- Gdzie znowu? – Zapytał Sauli, po raz pierwszy od początku rozmowy pojawiając się na ekranie. Miał na sobie, ulubiony sweter Adama, wiec ten mimowolnie uśmiechnął się delikatnie.
- No w klubie, a gdzie?
- Nic nie mówiłeś. – Odezwał się pretensjonalnie Fin, splatając na piersiach skrzyżowane ostentacyjnie ramiona.
- No to teraz mówię. – Wzruszył niedbale ramionami. – Co to za różnica.
- Może taka, że teraz raczej nie przylecę. – Warknął ironicznie fin.
- Przylecę? Sauli, to spotkanie zespołowe naprawdę nie ma takiej…
- To po jaką cholerę, zawracasz mi głowę. –Warknął wściekle Sauli, a Adam choć nie widział jego oczu dokładnie, mógłby przysiądź, że iskrzą wściekłością.
- Sauli… - zaczął spokojnie Adam. Nie miał najmniejszej ochoty na głupie kłótnie, w przeciwieństwie do partnera jak widać. - Nie wiem, o co znów Ci chodzi…
- O to, że znów wychodzisz bez mnie! – Wciął  pretensjonalnie Sauli, opadając na kanapę.
Adam westchnął.
- Przecież Ty, robisz dokładnie to samo. – Podniósł głos, powoli tracąc cierpliwość. – Właśnie masz w dupie, że rozmawiamy pierwszy raz od tygodnia, i latasz po całym mieszkaniu „Adam nie bardzo mam czas, ale mów”. – Zironizował wcześniejsze słowa partnera.- Więc łaskawie przestań, prawić mi morały!
-Tak się składa, że Ja wychodzę z ludźmi, z którymi pracuje. – Bronił się Fin, nadal uparcie trzymając swojej wersji.
Adam przewrócił ironicznie oczami.
-  Wyobraź sobie, że Ja też. Cześć.

* * * *

            Wśród wielu znienawidzonych, przez Adama dźwięków,  głośne „bim-bam”  dobiegające od frontowych drzwi w jego skacowanej głowie stało właśnie na samym szczycie listy.
 Wczorajszy wieczór pamiętał dziś jak przez mgłę. Jedynie urywki. Gdy Monte, jakby zupełnie zapominając o wcześniejszych „groźbach” zagarnął  go ramieniem uśmiechając szeroko.  Pamiętał też, klubowy hałas zamieszanie i jakiegoś rudzielca, który wylał na niego piwo, gdzieś w podświadomości błądziły też urywki żartów, którymi zasypywali się  dla zabawy tancerze, ale  poza tym miał w głowie kompletną pustkę. A co więcej przewiercający czaszkę ból nie pomagał w zbieraniu myśli.
 Ignorując panująca w ustach Saharę, brak koszulki i jednej skarpetki zataczając się niezdarnie dotarł do drzwi, cofając się pośpiesznie, gdy tylko ostre promienie „popieściły” jego zaczerwienione wczorajszą „zabawą” oczy.
- Tak? -  Zachrypiał cicho, kołysząc się niezdarnie.
- Sauli Koskinen? – Zapytał stojący przed Adamem, wysoki kościsty wręcz blondyn, ubrany w zabawny niebiesko- fioletowy uniform, i gryzącą się ze wszystkim czerwoną czapkę z daszkiem.
- Co? – Zapytał głupio Adam, nadal do końca nie rejestrując otaczającej go rzeczywistości.
- Pytam, czy mieszka tu Sauli Koskinen. Przesyłka dla niego, z sądu. – Wyjaśnił cierpliwie chłopak, jakby nawet odrobinę rozbawiony stanem Lamberta.
- Nie, to znaczy tak. – Burknął wreszcie, wytężając tą jedyną, osamotnioną szarą komórkę, która jeszcze gdzieś tam sobie lawirowała pomiędzy zgliszczami tych pozostałych, wypalonych wczorajszymi litrami alkoholu.
 Kurier  uniósł w nierozumieniu brew, mocniej zaciskając palce na kopercie.
 - To mieszka, czy nie?
- Tak, ale teraz go nie ma. – Odpowiedział, powoli Adam -  Jest w Finlandii. -  Dodał, widząc, że kurier już otwiera usta.
- Ale będzie?- Zapytał z wyraźnym powątpiewaniem chłopak.
W odpowiedzi Lambert skinął jedynie głową, mrużąc zmęczone oczy.
- Dobra. Tu trzeba pokwitować. –  Kurier wysunął w stronę Lamberta, granatową podkładkę. – Swoim Nazwiskiem. – Dodał, dostrzegając, że wokalista najwyraźniej znów się zawiesił.
 Adam, oddał chłopakowi podkładkę, odbierając na wyminę urzędową kopertę. I już zamierzał się cofnąć z powrotem do wyciszonego wnętrza domu, gdy dostrzegł wyciągniętą w jego stronę dłoń, kuriera w której ten zaciskał zwykłą szarą kopertę.
- Co to?
- Nie wiem, leżało na progu. – Wyjaśnił kurier,  machnięciem zsuniętej pośpiesznie z głowy czapki żegnając się z wokalistą.
 W normalnych okolicznościach zapewne, wezwanie sądowe zrobiłoby na Adamie, większe wrażenie, jednak przymulona, nadal krążącym w żyłach alkoholem koncentracja, pozwoliła, mu jedynie na wygrzebanie z kieszeni spodni telefonu i nieudolne wystukanie  smsa, do partnera.
 Teraz nic nie miało większego, znaczenia. Liczył się tylko przerwany sen, i miękkości pościeli, która aż wzywała go w swoje objęcia. Martwić będzie się później.

* * * *

            Niczym napędzany nie kończącą się furią, krążył po wnętrzu kolistego gabinetu wyrzucając z siebie dziesiątki nie cenzuralnych słów, od których nawet najbardziej zawansowanego przeklinacza wszechczasów, zapewne rozbolałyby uszy.
Zachowywał się jak nie on! Nie było w nim nawet grama, tego spokojnego, i troskliwego Adama Lamberta jakim był na co dzień. Teraz był jakimś furiatem, zupełnie nie pasującą do całości cząstką, którą ktoś zaczepił w nim, w ciągu zaledwie paru sekund.
- Ale co właściwie, było na tych zdjęciach? – Spokojny i opanowany głos,  zupełnie nie poruszonej zachowaniem Lamberta, seksuolog, zatrzymał wokalistę w miejscu, zmuszając do poświecenia kobiecie odrobinę uwagi.
 W końcu, to ona była u siebie, a on wpadł tu jak jakiś niespełna rozumu wariat. Płosząc jakieś młode małżeństwo, które pod siłą jego spojrzenia, zgodnie i bez jakiegokolwiek zapytania ze strony Adama, zgodziło się odstąpić mu swój czas.
  I gdy tylko, treści pytania dotarła do wokalisty, wyraz jego twarzy z wciekłego zmienił się w otępiały, a usta poruszały się niemo, niczym pozbawiona wody ryba.
- Nie wiem. – Burknął wreszcie,  opadając na fotel, naprzeciwko kobiety. – Sauli i… -Zaciął się. Uświadamiając sobie, że właściwie nie wie co było na zdjęciach, bo zobaczył tylko to pierwsze, gdzie Fin, rozmawiał z jakimś barczystym brunetem w restauracji. Resztę dopisał już sobie sam. Wypadając z mieszkania, jak wariat i krążąc po mieście, aż mimowolnie znalazł się pod gabinetem „ jego” pani seksuolog…
 Kobieta w milczeniu pochyliła się do przodu, opierając brodę, na  wspartej na łokciu, dłoni.
- Więc, może warto było by się dowiedzieć? – Zapytała wreszcie, po dłuższej chwili milczenia lekarka, nawet na chwilę nie spuszczając z Adama wzroku. – Nim popadniesz w paranoję?
- Nie chce go kontrolować. – Odezwał się wreszcie, cichym zachrypniętym głosem, zamiast na kobietę patrząc, na swoje zaciśnięte nerwowo dłonie.
- Więc czego chcesz?
- Ja… Nie wiem.- Westchnął, cierpiętniczo opadając  rozczochraną głową, na blat biurka.
- Jutro, czwarta rano.-  Poleciła, kobieta, kładąc przy policzku wokalisty białą kartkę z zanotowanym adresem.
Zaskoczony Lambert uniósł zamglone spojrzenie, oczekując od kobiety jeszcze jakiś wyjaśnień. Zamiast  nich dostał jedynie cichy dźwięk pukania do drzwi.
- Jeszcze chwilę. – Po prosiła lekarka, zwracając się do kogoś za plecami Lamberta.
  Adam, unosząc się pośpiesznie z fotela, szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi. Chciał uciec.
- Zacznij, od prysznica. – Zaskoczony donośnym, a jednak spokojnym głosem lekarki, zerknął na nią przez ramię, patrząc nie zrozumiale.
- Problemy się przesypia, a kaca topi. – Wyjaśniła spokojnie lekarka, skinieniem dłoni wskazując na drzwi.

****
  Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze czasem zagląda, czy też nie.
 Robiąc jednak na dysku „ porządki” znalazłam ten rozdział i pomyślałam ( tak mi też się to czasem zdarza ;)) że  mimo wszystko umieszczę go na blogu.