czwartek, 13 lutego 2014

8.„Mówisz, że jestem w porządku, ale wciąż czuję się rozbity!”


            Adam miotał się nerwowo po garderobie z uporem zerkając na zegarek. Z każdą kolejną minutą czując jak coś od środka, skręca go ze strachu.
Uciążliwa wskazówka wciąż gnała do przodu, swym minutowym tempem, a jemu wydawało się jakby nagle postanowiła zamienić się z tą sekundową i nie tracić więcej czasu na ociągnie.
Najbardziej absurdalny, był jednak fakt, że on nawet nie potrafił uwierzyć, że Monte, faktycznie się dziś przyjdzie, że wybaczy mu wczorajszy  wybuch i nie zostawi, gdy on tak bardzo go potrzebuje.
A mimo to nieustanie wpatrywał się w jasno drewniane drzwi, błagając w myślach, by gitarzysta jednak się pojawił.
Teraz gdy ochłonął, gdy spokojny ton terapeutki, w jakiś nie zrozumiały dla niego sposób go wyciszył, doskonale widział jakim imbecylem i chamem był w stosunku  do przyjaciela. Co więcej, pierwszy raz w życiu żałował, że basista potraktował go tak delikatnie. Zamiast jednym sprawnym ruchem przypomnieć mu gdzie w tamtym momencie było jego  miejsce.
Jednak im dłużej się nad tym zastanawiał, dochodził do wniosku, że Ratliff najwyraźniej świadomie skazał go na psychiczne katusze, tak doskonale znając jego słabość, jak każdy.
-  Długo jeszcze zamierzasz się nad sobą użalać? - Słysząc zimny, tak dobrze znany głos, oderwał wzrok od porysowanej garderobianej podłogi, zawieszając go na stojącym w progu, basiście, który zaszczycając go swoim najbardziej „ czarującym” uśmiechem, (który zawsze przeznaczał tylko jemu), odbił  się delikatnie od framugi znikając za drzwiami.
            Chwytając w dłonie, jedynie półlitrową, butelkę wody, ruszył pośpiesznie za muzykiem, dziękując w duchu Montemu, że ten mimo wszystko nie zostawił go na pastwę ośmieszenia.

Serię wciąż tych samych słów, ułożonych skrupulatnie w teksty piosenek, przeplatały jedynie  odpowiedzi na wciąż te same pytania, które  ludzie od promocji, ułożyli już dawno temu, by kreować jego silny ekstrawagancki wizerunek.  Który choć prawie zupełnie nie odbiegał od starego  Adama, to do tego obecnego pasował jak róż, do  Mustanga, co nie tylko w samej definicji było absurdalne i obraźliwe dla Ford'owskiej perełki.  
 Nie mogąc pozwolić sobie na opadnięcie „szczęśliwej maski” wodził oczami po tłumie fanów, dostrzegając liczne, wpatrzone w niego z ogromem podziwu spojrzenia. Szkoda tylko, że on sam nie potrafił  go w sobie dostrzec.
-... Co Ci się stało.. - Słysząc jedynie fragment kolejnego pytania, zamrugał gwałtownie zaskoczony,  szukając adresata. Gdy  mu się wreszcie udało, ze zdziwieniem dostrzegł, że pytanie wcale nie było skierowane do niego, a do basisty, który posyłał właśnie zatroskanej jego stanem fance, zadziorny uśmiech. 
 I dopiero teraz, gdy podążył za wzrokiem dziewczyny, dostrzegł, że spod zbyt jasnego podkładu, nieśmiało przebija się szepczący pół twarzy basisty, sino fioletowy krwiak, który na tak delikatnej i bladej cerze, basisty wyglądał wyjątkowo przerażająco.
Łapiąc się na tym, że tak jak inni niecierpliwie oczekuje odpowiedzi,  chwycił w dłonie butelkę wody usilnie zajmując czymś uwagę.
- Adam nie lubi kiedy pyskuję. -   Odpowiedział swobodnie basista, posyłając uśmiech w stronę zupełnie nie rozbawionej, a co więcej patrzącej na Lamberta wilkiem publiczności.
Adam wiedział, że ten pseudo żart był tylko i wyłącznie po to by go sprowokować, a mimo to otwierał i zamykał usta nie potrafiąc znaleźć równie ciętej riposty.
-Cóż… - Zająknął -  To nie moja wina, że nie potrafisz chodzić po schodach. - Odciął wreszcie nieudolnie, boleśnie świadomy błysku zwycięstwo w oczach wroga.
- Wiesz co? – Prychnął teatralnie Ratliff.-  To trzeba się było na mnie nie rzucać.
Bawił się. Adam tak doskonale widział jak umiejętnie Ratliff się nim bawi, grając uległą nieszczęśliwą ofiarę, do której dalej mu było niż bliżej. Mamiąc oczy wpatrzonych  w niego z czułością kobiet, z których każda jedna przytuliłaby go pocieszająco, na Lambercie natomiast wypróbowując sprzęt kuchenny zwany patelnią.
- Nie obwiniaj mnie o to, że nie potrafisz imprezować. - Mruknął złowrogo, co na szczęście wreszcie rozbawiło nasępioną na  niego publiczność. - Następne pytanie, proszę.
- Ja mam. - odezwała się drobna, obdarzona egzotyczną urodą brunetka.  - Jesteś hetero prawda? I naprawdę nie przeszkadza Ci, gdy Adam Cię całuję, przecież to musi być chociażby nie komfortowe? - Za kończyła, nawet na chwile nie odrywając wzroku od basisty, którego mina jasno mówiła, jak bawi go to pytanie.
- A ty? - zapytał basista unoszą cwano jedną brew.  - Nie chciała być, przelizać się z Adamem Lambertem?
- Ale Ja .. - Zaczęła wyraźnie zawstydzona dziewczyna, dopiero teraz utwierdzając Lamberta w przekonaniu, że ma odczynienie z uczącą się świata nastolatką - Jestem dziewczyną.. - Za kończyła wreszcie ukrywając  zaczerwienione policzki w pocieniowanych włosach.
- A  on jest gejem  - Zaśmiał się cicho Ratliff, świadomie lub nie świadomie doprowadzając Adama do wściekłości.

* * * *

- Co to miało być co? Nie miałeś prawa jej tak potraktować, trochę kultury! - Warknął złowrogo, gdy tylko drzwi garderoby zatrzasnęły się za nimi, a basista jak gdyby nigdy nic, ruszył do pozostawionego wcześniej pokrowca. - To jeszcze dzieciak! Ślepy byłeś, czy jak? A może tak bardzo bawi Cię, szmacenie innych, że już zupełnie straciłeś granicę. – Syknął, zaciskając chudy nadgarstek basisty, w  swej prawej dłoni, by uniemożliwić mu wyjście.
- Skoro taki z niej dzieciak, to niech słucha Gomezki, a nie rozchwianego seksualnie geja.- Adam zaniemówił.  Zupełnie zaskoczony? Skołowany? Wciekły? Nie miał pojęcia. Wiedział jednak, że  Ratliff, przegiął tylko w nim brak było siły, by odbić piłeczkę.
- Nie pozwalaj sobie.- Warknął wreszcie, jednym sprawnym ruchem dociskając basistę do drzwi.
 Już gotów był wygłosić, pozbawioną skrupułów poniżająca litanie. Taką,  która zawarłaby w swych linijkach całą zbieraną przez lata wściekłość na blondyna.  Za jego chamstwo,  za każdą pyskówkę, za  jego zagrywki, za wszystko to co sprawiało, że odwracał wzrok, gdy blondyn tylko się pojawiał z nadzieją, że ten gest uchroni go od kolejnych „miłych” uwag.
A jednak nie mógł. Teraz, gdy stał zaledwie kilka centymetrów od  niego, idealnie mógł dostrzec, to co wcześniej wydawało mu się jedynie zasinieniem...
W rzeczywistości jednak nosiło na sobie znamiona odgniecionej ludzkiej pięści, oraz kilku zadrapań, które ciągnęły się aż za kołnierzyk koszulki,  którą odgiął delikatnie, dostrzegając zdobiące ramie siniaki.
Powstrzymując jęk przerażenia, uniósł delikatnie dłoń, niepewnie dotykając nią poranionej skóry. Teraz nie było ważne, że stał przed nim Ratliff, ten sam który niespełna kilka minut temu swym chamstwem i nieodpowiedzialnością wyprowadził go z równowagi.
Teraz.
Przerażała  go myśl jak można tak zranić człowieka. Tak po prostu bez pytania, bez zahamowań. Jakim bydlakiem trzeba być, by zaatakować tak dotkliwie coś tak drobnego i kruchego. Teraz nie widział w pyskatym blondynie potwora, widział  jedynie zranioną delikatność, bo inaczej nie potrafił określić mlecznej skóry basisty.
Zapominając się zupełnie, gładził delikatnie skórę chłopaka,  opuszkami palców masując miejsce poranienia.
Adam był w jakimś transie. Współczucia, pomieszanego z potrzeba zaopiekowania. W transie zwanym człowieczeństwem.
            Czując ciepły oddech tuż przy prawym uchu, drgnął mimowolnie, unosząc zamglone spojrzenie na basistę, który uśmiechając się delikatnie,  dosłownie w jednej chwili sprowadził Adama na ziemie. Przypominając z kim ma do czynienie.
- Ludzi nie można zeszmacić. Dopóki oni sami się nie zeszmacą.
I odszedł, jak gdyby nigdy nic. Zostawiając otępiałego Adama, w pustej, cichej garderobie.

* * * *
  Nie wyraźny głos fina, dobiegał z trzymanego na kolanach laptop, który wyświetlał właśnie obraz niewielkiej kawalerki mężczyzny. Jego samego na obrazie jednak, nie było. Jedynie czasem  mignął gdzieś chwilowo, pogrążony przygotowaniami.
- Myślisz, że powinienem? – Zapytał cicho Adam, wpatrując się bezmyślnie w brązową sofę mężczyzny.
-Powinieneś co? – Zapytał Sauli, przytłumionym odległością głosem.
- No pogadać z Monte. – Westchnął cicho Adam. Denerwowała go ta rozmowa z doskoku, ale ostatnio jedynie na tyle za strony partnera mógł liczyć. Kilka sms’ów, maili, idiotycznych, pozbawionych sensu wpisów na twetterze, które raczej były do wszystkich, ale nie koniecznie do Adama.
- Po co? –Zapytał z bijącym z głosu zaskoczeniem.
- Bo przegiąłem? – Zapytał ironicznie Adam – Dziś mam być to cholerne pożegnanie, a Ja raczej wolałbym…
- Gdzie znowu? – Zapytał Sauli, po raz pierwszy od początku rozmowy pojawiając się na ekranie. Miał na sobie, ulubiony sweter Adama, wiec ten mimowolnie uśmiechnął się delikatnie.
- No w klubie, a gdzie?
- Nic nie mówiłeś. – Odezwał się pretensjonalnie Fin, splatając na piersiach skrzyżowane ostentacyjnie ramiona.
- No to teraz mówię. – Wzruszył niedbale ramionami. – Co to za różnica.
- Może taka, że teraz raczej nie przylecę. – Warknął ironicznie fin.
- Przylecę? Sauli, to spotkanie zespołowe naprawdę nie ma takiej…
- To po jaką cholerę, zawracasz mi głowę. –Warknął wściekle Sauli, a Adam choć nie widział jego oczu dokładnie, mógłby przysiądź, że iskrzą wściekłością.
- Sauli… - zaczął spokojnie Adam. Nie miał najmniejszej ochoty na głupie kłótnie, w przeciwieństwie do partnera jak widać. - Nie wiem, o co znów Ci chodzi…
- O to, że znów wychodzisz bez mnie! – Wciął  pretensjonalnie Sauli, opadając na kanapę.
Adam westchnął.
- Przecież Ty, robisz dokładnie to samo. – Podniósł głos, powoli tracąc cierpliwość. – Właśnie masz w dupie, że rozmawiamy pierwszy raz od tygodnia, i latasz po całym mieszkaniu „Adam nie bardzo mam czas, ale mów”. – Zironizował wcześniejsze słowa partnera.- Więc łaskawie przestań, prawić mi morały!
-Tak się składa, że Ja wychodzę z ludźmi, z którymi pracuje. – Bronił się Fin, nadal uparcie trzymając swojej wersji.
Adam przewrócił ironicznie oczami.
-  Wyobraź sobie, że Ja też. Cześć.

* * * *

            Wśród wielu znienawidzonych, przez Adama dźwięków,  głośne „bim-bam”  dobiegające od frontowych drzwi w jego skacowanej głowie stało właśnie na samym szczycie listy.
 Wczorajszy wieczór pamiętał dziś jak przez mgłę. Jedynie urywki. Gdy Monte, jakby zupełnie zapominając o wcześniejszych „groźbach” zagarnął  go ramieniem uśmiechając szeroko.  Pamiętał też, klubowy hałas zamieszanie i jakiegoś rudzielca, który wylał na niego piwo, gdzieś w podświadomości błądziły też urywki żartów, którymi zasypywali się  dla zabawy tancerze, ale  poza tym miał w głowie kompletną pustkę. A co więcej przewiercający czaszkę ból nie pomagał w zbieraniu myśli.
 Ignorując panująca w ustach Saharę, brak koszulki i jednej skarpetki zataczając się niezdarnie dotarł do drzwi, cofając się pośpiesznie, gdy tylko ostre promienie „popieściły” jego zaczerwienione wczorajszą „zabawą” oczy.
- Tak? -  Zachrypiał cicho, kołysząc się niezdarnie.
- Sauli Koskinen? – Zapytał stojący przed Adamem, wysoki kościsty wręcz blondyn, ubrany w zabawny niebiesko- fioletowy uniform, i gryzącą się ze wszystkim czerwoną czapkę z daszkiem.
- Co? – Zapytał głupio Adam, nadal do końca nie rejestrując otaczającej go rzeczywistości.
- Pytam, czy mieszka tu Sauli Koskinen. Przesyłka dla niego, z sądu. – Wyjaśnił cierpliwie chłopak, jakby nawet odrobinę rozbawiony stanem Lamberta.
- Nie, to znaczy tak. – Burknął wreszcie, wytężając tą jedyną, osamotnioną szarą komórkę, która jeszcze gdzieś tam sobie lawirowała pomiędzy zgliszczami tych pozostałych, wypalonych wczorajszymi litrami alkoholu.
 Kurier  uniósł w nierozumieniu brew, mocniej zaciskając palce na kopercie.
 - To mieszka, czy nie?
- Tak, ale teraz go nie ma. – Odpowiedział, powoli Adam -  Jest w Finlandii. -  Dodał, widząc, że kurier już otwiera usta.
- Ale będzie?- Zapytał z wyraźnym powątpiewaniem chłopak.
W odpowiedzi Lambert skinął jedynie głową, mrużąc zmęczone oczy.
- Dobra. Tu trzeba pokwitować. –  Kurier wysunął w stronę Lamberta, granatową podkładkę. – Swoim Nazwiskiem. – Dodał, dostrzegając, że wokalista najwyraźniej znów się zawiesił.
 Adam, oddał chłopakowi podkładkę, odbierając na wyminę urzędową kopertę. I już zamierzał się cofnąć z powrotem do wyciszonego wnętrza domu, gdy dostrzegł wyciągniętą w jego stronę dłoń, kuriera w której ten zaciskał zwykłą szarą kopertę.
- Co to?
- Nie wiem, leżało na progu. – Wyjaśnił kurier,  machnięciem zsuniętej pośpiesznie z głowy czapki żegnając się z wokalistą.
 W normalnych okolicznościach zapewne, wezwanie sądowe zrobiłoby na Adamie, większe wrażenie, jednak przymulona, nadal krążącym w żyłach alkoholem koncentracja, pozwoliła, mu jedynie na wygrzebanie z kieszeni spodni telefonu i nieudolne wystukanie  smsa, do partnera.
 Teraz nic nie miało większego, znaczenia. Liczył się tylko przerwany sen, i miękkości pościeli, która aż wzywała go w swoje objęcia. Martwić będzie się później.

* * * *

            Niczym napędzany nie kończącą się furią, krążył po wnętrzu kolistego gabinetu wyrzucając z siebie dziesiątki nie cenzuralnych słów, od których nawet najbardziej zawansowanego przeklinacza wszechczasów, zapewne rozbolałyby uszy.
Zachowywał się jak nie on! Nie było w nim nawet grama, tego spokojnego, i troskliwego Adama Lamberta jakim był na co dzień. Teraz był jakimś furiatem, zupełnie nie pasującą do całości cząstką, którą ktoś zaczepił w nim, w ciągu zaledwie paru sekund.
- Ale co właściwie, było na tych zdjęciach? – Spokojny i opanowany głos,  zupełnie nie poruszonej zachowaniem Lamberta, seksuolog, zatrzymał wokalistę w miejscu, zmuszając do poświecenia kobiecie odrobinę uwagi.
 W końcu, to ona była u siebie, a on wpadł tu jak jakiś niespełna rozumu wariat. Płosząc jakieś młode małżeństwo, które pod siłą jego spojrzenia, zgodnie i bez jakiegokolwiek zapytania ze strony Adama, zgodziło się odstąpić mu swój czas.
  I gdy tylko, treści pytania dotarła do wokalisty, wyraz jego twarzy z wciekłego zmienił się w otępiały, a usta poruszały się niemo, niczym pozbawiona wody ryba.
- Nie wiem. – Burknął wreszcie,  opadając na fotel, naprzeciwko kobiety. – Sauli i… -Zaciął się. Uświadamiając sobie, że właściwie nie wie co było na zdjęciach, bo zobaczył tylko to pierwsze, gdzie Fin, rozmawiał z jakimś barczystym brunetem w restauracji. Resztę dopisał już sobie sam. Wypadając z mieszkania, jak wariat i krążąc po mieście, aż mimowolnie znalazł się pod gabinetem „ jego” pani seksuolog…
 Kobieta w milczeniu pochyliła się do przodu, opierając brodę, na  wspartej na łokciu, dłoni.
- Więc, może warto było by się dowiedzieć? – Zapytała wreszcie, po dłuższej chwili milczenia lekarka, nawet na chwilę nie spuszczając z Adama wzroku. – Nim popadniesz w paranoję?
- Nie chce go kontrolować. – Odezwał się wreszcie, cichym zachrypniętym głosem, zamiast na kobietę patrząc, na swoje zaciśnięte nerwowo dłonie.
- Więc czego chcesz?
- Ja… Nie wiem.- Westchnął, cierpiętniczo opadając  rozczochraną głową, na blat biurka.
- Jutro, czwarta rano.-  Poleciła, kobieta, kładąc przy policzku wokalisty białą kartkę z zanotowanym adresem.
Zaskoczony Lambert uniósł zamglone spojrzenie, oczekując od kobiety jeszcze jakiś wyjaśnień. Zamiast  nich dostał jedynie cichy dźwięk pukania do drzwi.
- Jeszcze chwilę. – Po prosiła lekarka, zwracając się do kogoś za plecami Lamberta.
  Adam, unosząc się pośpiesznie z fotela, szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi. Chciał uciec.
- Zacznij, od prysznica. – Zaskoczony donośnym, a jednak spokojnym głosem lekarki, zerknął na nią przez ramię, patrząc nie zrozumiale.
- Problemy się przesypia, a kaca topi. – Wyjaśniła spokojnie lekarka, skinieniem dłoni wskazując na drzwi.

****
  Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze czasem zagląda, czy też nie.
 Robiąc jednak na dysku „ porządki” znalazłam ten rozdział i pomyślałam ( tak mi też się to czasem zdarza ;)) że  mimo wszystko umieszczę go na blogu.



1 komentarz:

  1. Hejka ;)
    Jestem tutaj, widzisz przecież, że ktoś dodał komentarz.
    Wcześniej się nie ujawniałam, bo stwierdziłam, że zrobię to przy ostatnim rozdziale i wiesz co? Rozczarowałaś mnie. A wiesz czym? Tym, że tak bezczelnie i bezceremonialnie postanowiłaś już nic nie dodawać.
    Dziewczyno, to opowiadanie jest inne. Ma w sobie coś, czego nie mają inne opowiadania o Adommy.
    Mam nadzieje, że dobitnie skopałam Ci tyłek słowami "rozczarowałaś mnie" i weźmiesz się za siebie i napiszesz kontynuację ! Pewnie zastanawiasz się, po co tak na prawdę napisałam komentarz, który prawie wcale nie tyczy się twojego opowiadania. Zależy mi na tym moja droga, żebyś pomimo braku czasu/weny/ochoty napisała zakończenie. Nie musisz wymyślać tysiąca rozdziałów. Zdobądź tą siłę i dokończ to co zaczęłaś.
    Czekam. Z resztą na pewno nie tylko ja.
    Trzymaj się ♥

    OdpowiedzUsuń