Witam…
Tekst,
poniżej, to nie Adommy, ale może ktoś
zechce, go przeczytać, i powiedzieć co myśli.
Kolejne szare stopnie blokowej klatki uciekały
w pośpiesznych podskokach zmartwienia, które potęgowało się z każdym kolejnym
lakonicznym głosem automatycznej sekretarki, która od trzech dni, dobitnie
twierdziła o braku zasięgu telefonu, który przez pracoholizm właściciela od lat
nie opuszczał centrum miasta.
Gdzie
znajdowały się wszystkie potrzebne mu do życia instytucję, które tak bardzo
cenił sobie pielęgnując tym samym niechęć do wszystkiego, co w swej definicji
nie miało szumu, kurzu, ulic i hałasu, które to bez wątpienia cechowały obiekt
zmartwienia dziewczyny. Niewielka, mimo wieku dłoń rytmicznie uderzała w szare
drzwi mieszkania z nadzieją, że za niespełna kilka sekund stanie w nich ów upragniony przez nią wysoki brunet.
Z
każdą kolejną chwilą ciężki oddech dziewczyny przyśpieszał niczym poganiany
rosnąca w niej paniką. By w wiecznie rozczochranej, burzą czekoladowych włosów
głowie, tworzyć coraz to najczarniejsze scenariusze.
Znając
temperament mężczyzny doskonale wiedziała, że spodziewać może się wszystkiego i
na wszystko była gotowa byle tylko zobaczyć go całego i zdrowego. Od pamiętnej
nieprzespanej lipcowej nocy, gdy to razem z matką zbierała z progu poturbowane
zakrwawione ciało. Jej wyobraźnia
zdecydowanie straciła granice pozwalając sobie na wszelkie, czasem wręcz
nierealne scenariusze. W takich chwilach jak ta przed oczami znów miała te
niezliczone szramy, cięcia, zadrapania. Znów widziała każdą odciśniętą pięść,
każdą ranę, którą mama fachowym okiem próbowała zatamować. Tamtej nocy przebrnęła
przez jedną z tych chwil, którą ludzie zwykli nazywać koszmarem, którego nigdy
nie chciała już powtarzać.
Powoli trąc siły do uderzania w drzwi w akcie
desperacji wyrzuciła na szarą
posadzkę zawartość dużej granatowej
torby w której jak zwykle zaginęły klucze.
Z poczuciem chwilowej ulgi chwyciła w dłonie
brzęczący metal, drżącą dłonią przekręcając jeden z trzech zamków.
Z chwilą gdy tylko drzwi ustąpiły niczym huragan wpadła do mieszkania,
zatrzymując się gwałtownie gdy tylko jej błękitne oczy spotkały się z tak nie podobnym do pedantycznego mężczyzny
bałaganem. Kilka stojących na komodach elementów teraz tkwiło na podłodze wśród kanapowych poduszek, części garderoby, czy
pogniecionych dokumentów. W akcie desperacji, opadła gwałtownie na podłogę
starając się pozbierać myśli. Coś było nie tak. Czuła to od dwóch dni i niczego
tak nie żałowała w owej chwili, jak faktu, że dała wmówić sobie dramatyzowanie.
-
Natasza?- Zachrypnięty, nerwowy wręcz głos sprawił, iż brunetka
poderwała się gwałtownie z podłogi. Z wymalowaną na twarzy ulga wpatrując się w
wysokiego bruneta. Zupełnie nie zważając
na komizm sytuacji gwałtownie wtuliła się w raniona wyższego mężczyzny, który
ubrany jedynie w szare drenowe spodnie ochoczo przytulił ją mimo ogólnego zaskoczenia.
-
Co się stało?
-
To Ja się do diabła pytam, co się stało. – Syknęła wprost w ramie mężczyzny. –
Od trzech dni próbuje się do ciebie dodzwonić, wiesz. To wcale nie jest
zabawne! Martwiłam się do cholery!
-
Natasza język! – Skarcił ją mężczyzna, mimo to nawet na chwilę nie wypuszczając
ją z ramion.
-
Wszystko porządku?- Spytała chcąc upewnić się czy wszystkie jej czarne wizje
mogą spokojnie odejść w zapomnienie.
-
Tak oczywiście. Po prostu rozładował mi się telefon. – Słysząc odpowiedz
mężczyzny gwałtownie oderwała się od jego ciepłego ciała, mierząc w niego
oskarżycielsko palcem.
-
Telefon ci się rozładował! No ty chyba sobie ze mnie żartujesz. – mruknęła-
Za karę przepisujesz mi notatki z matmy i dwóch polskich. – Zaśmiała się
z ulgą do chodząc do wniosku, że brunet po prostu oszalał.
-
Nie będę musiał ich przepisywać, jeśli wrócisz na zajęcia. – Zagadnął z
uśmiechem, nerwowo zerkając w stronę nie dosuniętych drzwi sypialni. Nim jednak
zdążył jakkolwiek zareagować oczy dziewczyny skupiły się na niewielkiej szparze
zastygając w dziwnej próżni. Niczym w
zwolnionej stopklatce niewielkie ciało brunetki poderwało się bezceremonialnie
wpadając do sypiali. Gdzie gwałtownie cofnęła się nerwowo na widok stojącego niepewnie,
jedynie w samych bokserkach bruneta, który z przestrachem zerkał to na
dziewczynę, to na zastygniętego w progu
mężczyznę.
W jednej jedynej chwili wszystko nagle stanęło
w miejscu. Świat na parę chwil zatrzymał się skupiając całą swą uwagę na
mierzącą się ostrym a jednocześnie zszokowanym wzrokiem trójkę.
Nie
oczekując jakichkolwiek wyjaśnień
gwałtownie ruszyła z miejsca chcąc jak najszybciej zostawić za sobą
panujący w mieszkaniu obraz.
Zbudzony gwałtownym ruchem dziewczyny
mężczyzna desperacko uchwycił jej nadgarstek próbując przyciągnąć ją w swe
ramiona. Zamiast tego dostał jedynie delikatne uderzenie zaciśniętych w
desperaci pięści i szum pośpiesznie zbieranych rzeczy.
-
Natasza, córciu ja ci to wszystko… - zaczął pośpiesznie podejmując próbę
powstrzymania córki.
-
Co ty mi chcesz wyjaśniać co?- Wrzasnęła gwałtownie w tak zupełnie niepasujący
do jej zwykłego cichego tonu sposób. – Nie jestem głupia, a już tym bardziej
ślepa TATO! Tu nie ma, co wyjaśniać. – Syknęła z hukiem zatrzaskując za sobą
drzwi
Drżące ze złości zmieszanej z rozpaczą i
panika dłonie, desperacko zaciskały się w pięści bezradnie uderzając w gładką powierzchnię szarych drzwi. Cichy
nieokreślony do końca dźwięk wypływający z zaciśniętych boleśnie warg do złudzenia przypominał
powstrzymywany szloch. Niepewne,
męskie dłonie delikatnie objęły mężczyznę próbując swym ciepłem odebrać choćby
odrobinę cierpienia. Nie znał dziewczyny. Jednak z opowieści mężczyzny wydawała
mu się być, rozsądną i mądrą osobą zupełnie pozbawioną chorych uprzedzeń.
Najwidoczniej po raz kolejny złudzenia okazały się farsą
-
Marek, wszystko będzie dobrze. – Mruknął niepewnie próbując jeszcze mocniej
otulić mężczyznę ramionami.
-
Nic nie będzie dobrze. – Syknął gniewnie, gwałtownie odpychając chłopaka. Nigdy do końca nie potrafił dostosować się do
małżeństwa, które dla niego było jedynie szczeniackim błędem. Wpadką, dzięki,
której zyskał coś niesamowitego coś, co w tej jednej jedynej chwili stracił.
Dopadając pośpiesznie telefon wybijał z pamięci szereg dziewięciu tak dobrze
znanych mu cyferek. Nim jednak zdążył na dobre wsłuchać się w puste sygnały połączenie
gwałtownie zostało przerwane, a w jego miejsce po płynął roześmiany głos
Nataszy, która prosiła właśnie o zostawienie wiadomości.
Tak
doskonale pamiętał chwile w której dziewczyna nagrywała ów wiadomość, sunąc
bosymi stopami po sopockim piasku, ciepłego czerwcowego wieczora, dwa lata
temu. Doskonale pamięta ten napad radości, gdy oznajmił, że jadą nad morze. Bo
choć sam nie podzielał entuzjazmu wycieczek dla tego wiecznie rozczochranego
małego czorta gotów był na wszelkie poświecenia.
Do
diabła! Jest przecież jego małą, ukochaną córeczką, która teraz nawet nie chce
go znać. Zupełnie ignorując skierowane w jego stronę słowa Kuby, chwiejnym
krokiem ruszył w stronę łazienki zatrzaskując za sobą drzwi. Teraz gdy miał
nadzieję ,że wszystko powoli zaczyna się układać, że wreszcie ma szansę być
szczęśliwy u boku tego roztrzepanego fotografa, nagle wszystko się rozpada.
Jakby dostawał szczęście za szczęście. Jeśli chce być przy Kubie, musi Oddać
Natasze, a jeśli chce mieć Natasze musi oddać Kubę. Przerażony czarną wizją
scenariusza, opadł nad zlewem gwałtownie opróżniając żołądek z wszelkich
okruszków wczorajszej kolacji. Czuł jak z każdą chwilą rozpada się na kawałki
rozcinany maczetami prawdy.
-
Straciłem ją.- Szepnął do własnego, niewyraźnego lustrzanego odbicia w którym
nie dostrzegł nawet lazurowych, wpatrzonych w niego z troską oczu.
-
Marek ona zrozumie. – Szepnął niepewnie Kuba wolnym krokiem podchodząc do
drżącego mężczyzny, który w owej chwili nawet przelotnym półcieniem nie
przypominał tego pewnego siebie chirurga, jakim był niespełna kilka godzin
temu.
-
Zostaw mnie proszę cię. – szepnął bliski gorzkiego płaczu, który to tak bardzo
pragnął zataić przed kochankiem.
-
Nie zostawi cię samego. – Odparł Kuba, stanowczo zagarniając go w ciepłe
ramiona.
-
Musze pomyśleć, muszę być sam. – Szepnął Marek, cicho opuszczając ciepłe
ramiona.
Kolejny ciężki tom z głuchym łoskotem, opadł
na podłogę ciśnięty w pomarańczową ścianę. Sama nie była pewna, o co tak
naprawdę się wścieka, a mimo to nie potrafiła zapanować nad buzującą w niej
złością, która z każdą kolejną chwilą rosła na potędze. Zupełnie ignorując
karcące litanie rodzicielki, głośnym trzaskiem zamknęła drzwi jakby to właśnie
kobietę obwiniała za całą to pokręconą sytuację. Była chyba jednym z niewielu
dzieci na świecie, które zupełnie nie odczuły rozwód rodziców, bo choć byli
naprawdę dobrą i ciepłą rodziną to w całym tym idealnym obrazku brak było
zwykłych emocji, które buzowały, co prawda w niej i ojcu, jednak mama zawsze
stała z boku jakby coś zabraniało jej tej odrobiny swobody, którą zawsze
obdarowywała córkę, gdy były same. Mimo
wszystko naprawdę lubiła patrzeć na rodziców razem, wydawali się być tacy
szczęśliwi. Jedynie zbyt zapracowani by czasem, znaleźć dla siebie choćby
chwile. Dlatego tez zupełnie nie odczuła wyprowadzki ojca, który nadal regularnie
zabierał ją w weekend, podwoził zapomniane notatki, czy krył przed mamą gdy
znów coś napsociła. Mimo upływu roku nic
nadal się nie zmieniło, jedynie szafa w przedpokoju miała więcej miejsca.
Teraz, gdy wszystko stało się już zupełnie
jasne to ona jak na złość nadal nie potrafiła przyjąć tego wszystkiego do wiadomości.
I co gorsza teraz, gdy wszystko było już jasne ona sama czuła się jeszcze gorzej,
niż gdy tonęła w zupełnej niewiedzy. Słysząc stłumione, nerwowe głosy niepewnie
wysunęła się z pokoju wpadając wprost na pogrążonych w dyskusji rodziców. Obraz ojca nagle wybudził w niej swego
rodzaju wizję obrzydzenia mieszanego z wściekłością chcąc jak najszybciej
powstrzymać cisnące do oczu łzy z głośnym trzaskiem zniknęła za drzwiami pokoju
dla pewności przekręcając jeszcze klucz. Potrzebowała ciszy. Potrzebowała winnego,
na którego potrafiłaby przelać wszystkie swoje żale, jednak ojca kochała za
mocno by mimo całej złości to właśnie jego za wszystko winić. Z każdą kolejną
łzą coraz mocniej docierało do niej, że cały jej dotychczasowy świat to jedynie
zwykła farsa. Jakby żadne wspomnienie nie było prawdziwe. Żaden uśmiech nie
miał w sobie choćby gram prawdy, a ona sama tkwiła gdzieś pomiędzy zawieszona w
próżni.
-
Nat… musimy porozmawiać. – Cichy zachrypnięty głos ojca sprawił, iż skrywane w
kącikach oczu łzy leniwie popłynęły bladymi policzkami.
Dźwięk tłuczonego szkła po raz kolejny echem rozniósł się po
pokoju wypełniając go stałymi ostatnio dźwiękami. Kolejna pusta butelka opadła
na podłogę pozostawiając po sobie nie przyjemny zapach. Niski brunet
wolnym krokiem wlał się do pomieszczenia uważnym wzrokiem obserwował
rozwalonego w fotelu kochanka, który całą swą uwagę skupił na szyjce kolejnej
już dziś butelki. Od przeszło miesiąca nawet nie dostrzegając jego obecności.
Odkąd mężczyzna wrócił od córki, tak właśnie wyglądał każdy jego nowy dzień,
który już dawno zatarł granicę między nocą, a świtem. Nie jadł, nie spał, nie
odzywał się porostu siedział gapiąc się bezmyślnie w kołyszące w oddali drzewa
zalewając kolejnymi litrami drogich trunków. Brunet nie mogąc dłużej patrzeć na
żałosne próby trafienia butelką do ust wyrwał mężczyźnie trunek, ze złością w
oczach siadając naprzeciwko kochanka, przyjaciela, który zdawał się już dawno
stracić kontakt z rzeczywistością.
-Marek do cholery nie wyjdę stąd do póki nie powiesz mi, co się dzieje-
warknął cofając dłoń, w której nadal trzymał butelkę uniemożliwiając jej
ponowne odebranie.
- Mówię do ciebie do cholery- Warknął po raz kolejny widząc, że Marek nie ma
najmniejszej ochoty na udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Nie zadawaj głupich pytań. – Warknął zachrypniętym od wypitego alkoholu
głosem.
- Siedząc tu i zapijając się w trzy dupy nie odzyskasz córki-
Warknął wściekle Kuba, powoli tracąc już cierpliwość. Naprawdę chciałby powiedzieć, że potrafi
choćby wyobrazić sobie jak może czuć się mężczyzna. Nie potrafił jednak
powiedzieć, że rozumie. Dla niego i dla całej jego rodziny wszystko było jasne.
Nikt nie oczekiwał od niego żony, a już tym bardziej dzieci. Jego, choć
niespełna dwudziestopięcioletnie życie nosiło ogólne po układanie. Nie było w
nim zbędnego chaosu do wszystkiego podchodził z rezerwą. Teraz jednak, gdy
przyszło mu zmierzyć się ze skrywaną przez lata prawdą kochanka, był bezradny.
Bo choć doskonale znał całą sytuację i choć od roku dzielili już przyszłość,
teraz sam powoli zaczynał się o nią obawiać. Najgorszy był chyba jednak fakt,
że to strach, a nie oni sami był wszystkiemu winny.
- Masz rację. – Cichy, a jednak pewny głos zatrzymał na chwile
jego myśli, skupiając je na mężczyźnie.- Nie odzyskam córki, jeśli czegoś nie poświecę.
To koniec. – Szepnął łamliwym głosem, błagając w myślach by choćby Kuba
wszystko zrozumiał.
- Marek..
- Kocham Cię, ale bez ciebie mogę nauczyć się żyć. Natasz… To ona
jest najważniejsza. – Dodał po chwili milczenia.
Bezsensowne miotanie po mieszkaniu zupełnie
na nic zdawało się w obliczu codzienności. Naprawdę próbował wmówić sobie, że
tak będzie lepiej, że ten związek jedynie miesza mu w życiorysie. I właściwie
wszystko było by dobrze gdyby nie mały aczkolwiek znaczący fakt – Nie potrafił
zapomnieć. Nie potrafił powiedzieć sobie - to koniec. Gdy wszystkie jego zmysły
aż rwały się do Marka. Był tak inny. Miał w sobie coś, czego nikt inny nie
potrafił mu dać Nie był problematyczny i
pretensjonalny, a jego pedantyczne słoności życiowe zdawały się zaprowadzić
względny porządek w jego codziennym chaosie. Nie potrafił myśleć o wszystkim
jako „dziś jest jutro nie ma” poświecił temu wszystkiemu jedynie rok, jednak
ten rok miał wystarczająco silne znaczenie, by popchnięty impulsem popychającym
go do walki, nerwowym krokiem przecinać sterylny korytarz chirurgii, gdzie
wbrew wszystkiemu i wszystkim zamierzał walczyć. Walczyć o wszystko to co było
jego, bo karmiło się jego miłością.
- Przepraszam, szukam doktora Jakuszebskiego.- Zaczepił jedną z
pielęgniarek, nerwowo zaciskając dłonie.
- Wydaje mi się że jest w gabinecie – Odpowiedziała kobieta -, ale
jest u niego teraz córka, wiec proszę poczekać. – Dodała
- Natasza? - Zapytał z
niedowierzaniem jednocześnie nie mogąc ukryć uśmiechu cisnącego na jego usta.
Wszystko było już dobrze.
- Doktor ma tylko jedną córkę. – Odpowiedziała kobieta, po czym
zniknęła za prowizoryczną ścianą dyżurki.
W
definicji wszystko miało być dobrze, więc czemu nie było? Telefon wciąż milczał
a kolejne próby skontaktowania umierały w zarodku, rozłączonego połączenia. Aż
do chwili gdy pewnej soboty telefon odebrał jakiś obcy mężczyzna uprzejmie
informując go, że nabył ten numer zaledwie wczoraj i żadnego Jakuszebskiego zdecydowanie nie zna.
Kuba
sam do końca nie wiedział, co myśleć. Jednego był jednak pewien. Nie było
takiej opcji by zrezygnował z Marka, by się poddał, by przestał walczyć. Ludzie
od lat o nią walczyli dlaczego wiec on nie mógł zawalczyć o swoją. Miłość nie
jest prosta, a już na pewno nie miłość do mężczyzny z przeszłością Marka, ale
nadal była miłością. Dlatego też trzeba było o nią walczyć, by poczuć ja nie
tylko w zamroczonym alkoholem
organizmie, który kochał wtedy wszystko złudną miłością krążącej we krwi
używki. Chciał walczyć! Dla tych silnych ciepłych ramion. Dla tego uśmiechu
rzuconego niechlujnie z nad porannej kawy i dla tej niepewności, która
pojawiała się zawsze w jego oczach gdy Kuba, tak po prostu właśnie teraz w tym
momencie miał ochotę na sex. Dla całej
tej troski i czułości, dla każdego telefonu czy nic mu nie potrzeba, czy czegoś
mu nie brakuje. Dla każdej kolejnej sekundy, gdy jego serce uderzało
rytmicznie, a brzuch zalewały roztańczone motyle. Dla każdego uśmiechu, dla
każdej fałszowanej piosenki Queen’u, za którą potem przepraszał go gorliwie
dostrzegając jego przygłuszony wyraz twarzy. Dla każdej dogryzki, gdy kolejny
element jego starego golfa odmawiał posłuszeństwa. I przede wszystkim dla
każdej chwili razem, gdy ich oddechy mieszały się sobą tworząc to ich prawdziwe, niepowtarzalne
powietrze.
Było warto, warto walczyć o wszystko co jeszcze
mieli. Miłość zdarza się tak rzadko, dlatego nie można jej odpychać.
Goniony
przeświadczenie słuszności, co chwila
dociskał pedał gazu, wyklinając w głos, wszystkich tych bezmyślnych kierowców,
którzy jak na złość właśnie dziś zapomnieli co to dynamiczna jazda, jak na
złość prowadząc jak przezornie
strachliwe emerytki.
Parkując
na swoim stałym miejscu, pośpiesznie wyskoczył z auta szybkim krokiem kierując
się do klatki. Nagle wydawało mu się, że
stopni jakby przybyło, że wszystko próbuje utrudnić mu dziś życie.
Jedno
uderzenie, drugie, trzecie… dziesiąte…
-
Doktora nie ma.
Zaskoczony
cichym, spokojnym głosem zaprzyjaźnionej sąsiadki odwrócił się gwałtownie
witając z uprzejmą staruszką.
-
Jak to nie ma, miał być – Skłamał gładko.
-
To raczej nie możliwe. - Ucięła kobieta,
karcąc go spojrzeniem. Ach te babcie.
-Dlaczego?
-
Bo się wyniósł – Słysząc słowa kobiety zastygł bez ruchy czując jak czarne
mroczki bezczelnie tańczą mu przed oczami. Nie to wszystko nie mogło być prawdą. Przecież do diablą to nie jest żadna
kiepska komedia romantyczna w której brakuje już tylko pościgu na lotnisko, i
namiętnego pocałunku w deszczu. Opierając się profilaktycznie o drzwi nabrał
kilku bezpiecznych oddechów próbując się uspokoić.
-
Wyprowadził.
-
Nie no mówię, że wyniósł. – sprostowała kobieta jakby dobór słów miał tu
jakiekolwiek znaczenie. – Przyjechał tydzień temu z tą małą..
-
Nataszą – wciął automatycznie.
-
Tak z Nataszą, zawsze mylę ją z Natalią miła dziewczyny – czując, że nic
konkretnego się nie dowie, zagryzł nerwowo wargę, żeby nie napyskować
staruszce. – A zaraz potem wyszli z jego walizkami.
„Wrócił
do żony” pierwsza tak cholernie bolesna myśl wdarła się w jego myśli
paraliżując w miejscu. Z jednej strony nie
mógł uwierzyć, ale z drugiej to przecież Natasza była najważniejsza, miała być
szczęśliwa, a on najwyraźniej to szczęście zamierzał dać jej mimo wszystko.
Wystarczyła zaledwie chwila, kilka cholernych słów by cały jego świat runął w
gruzach.
Niczego
w owej chwili nienawidził równie mocno co Nataszy a jednocześnie też, nie
potrafił powiedzieć na nią złamanego słowa bo przecież to do niej Marek należał
bardziej niż do niego. Była jego córką, splecioną z nim nierozerwalną więzią
krwi, była fragmentem jego, jego całym światem.
-…
bo oni mieszkali na początku trochę tutaj, Jakuszebska wyjechała do tych swoich
Niemiec, ale od nich podobno Natasza ma bliżej do liceum, to się wyniósł na to
pół roku. Nawet klucze mi zostawił tak na…
-
Co? – przerwał pospiesznie kobiecie rejestrując jedynie strzępy jej monologu.
-
No klucze..
-
Nie to z Jakuszebską – Przerwał pośpiesznie.
-
A dostała się na jakieś starze nie starze, zostawiła dziecko Jemu i pojechała.
Śmiejąc
się w głos niczym jakiś nienormalny, w podskokach popędził do auta, pośpiesznie
przekręcając kluczyk. Wszystko było nie tak, wszystko źle zrozumiał.
Wszystko
nadal było po starem…
Nie
zadzwonił, nie napisał, nie chciał mieć z nim nic wspólnego.
To
koniec…
-Kuba!
Unosząc
wzrok z nad statywu, zerknął nerwowo na Olę karcąc ją za przerywanie mu pracy.
Od trzech miesięcy znalazł nowy sposób na życie. Krążąc pomiędzy czterema
etatami, czasem tak po prostu zdołał zapomnieć o Marku, za każdym razem myśli o nim zastępując kolejnym
zleceniem z galerii, niezapowiedzianym kolokwium pierwszorocznym, czy
przesiadywaniem nad obróbką starych zdjęć. Kochał to! Fotografia zawsze była
jego pasją tylko ostatnio brak mu było
do niej serca. Wszystko tak po prostu powstawało automatycznie, bez pasji i
fantazji. Z czystym perfekcjonizmem technicznym. Bo technicznie nic mu nie
można było zarzucić. Nie był
perfekcjonistą, ale jego fotografie zawsze trzymały należyty poziom, który
ucierpiał ostatnio, niestety.
-
Przyszła jakaś kobieta ze zdjęciami, ale szczerze nie mam pojęcia czy coś da
się z nimi zrobić. Zerkniesz? - i nim
uzyskała odpowiedz zniknęła z pracowni.
Lubił ją, na swój sposób naprawdę ją lubił, nie mógł tylko zrozumieć,
dlaczego właściwie właściciel ja zatrudnił skoro o fotografii nie miała
najmniejszego pojęcia. Może przed obiektywem i owszem, ale za zdecydowanie nie.
Wyplątując się z czarnych koralików,
niezdarnie przekroczył, próg stają tuż przy Oli.
-
Jakub Bielicki, mogę w czymś pomóc. – Zwrócił się do starszej, ściskającej
stare albumy kobiety która mierzyła blondwłosą Olę nieprzychylnym spojrzeniem,
cóż dekolt.
-
Tak, to rodzinne albumy – wyjaśniła układając je na blacie lady.- większość
zdjęć jest prawie nie czytelna, chciała bym je odnowić.
Uchylając delikatnie album. Ostrożnie obejrzał
umieszczone w nim fotografie. Zdecydowanie widziały czasy, o których on słuchał jedynie na lekcjach i od
dziadków. Nosiły w sobie szmat historii
którą przy dużym nakładzie pracy można było odzyskać.
- Właściwie… - zaczął ostrożnie tak jak
zawsze w chwilach napięcia muskając lewą ręką kark. – Zdjęcia są do
odnowienia, ale potrzebują dużo pracy i dużego nakładu finansowego.
-
Jak dużego? – zapytała spokojnie gładząc głowę trzymanego yorka, którego
dopiero w tej chwili Kuba dostrzegł.
-
Obawiam się, że liczonego w tysiącach. – Odpowiedział wreszcie. Naprawdę było
mu szkoda kobiety, bo choć nie wyglądała na biedną na pewno nie posiadała sumy na odnowienie
fotografii.
-
A gdybyśmy mówili na razie tylko o jednym, a nie od razu o czterech? – Słysząc
ciche i spokojne pytanie gwałtownie
podniósł wzrok na skórzana sofę z szokiem wpatrując się w drobną
uśmiechniętą nastolatkę z burzą czekoladowych loków. Natasza.
-
Ten.. – wskazał drżącą z emocji dłonią. -
Ten powinien kosztować panie ok. 500 złotych, skłamał gładko, wybierając
ten najmniej wyblakły, który zdecydowanie potrzebował identycznego nakładu
finansów i pracy co pozostałe.
Stała tam tak podobna do niego. Tak spokojna i
opanowana aż do złudzenia przypominając Marka. Jego Marka.
-
Myślę, że mimo wszystko się nie zdecydujemy. – Zdecydowała, spokojnie
staruszka, tęsknym wzrokiem patrząc na wyblakłe fotografie.
-
Przykro mi. – Stwierdził cicho nawet na chwile nie spuszczając wzroku z
Nataszy, która podchodząc do staruszki wtuliła się w jej plecy. – Poszukamy
innego co? – Zaśmiała się cicho
-
Ale Marek.. – Zaczęła kobieta, a serce Kuby zatłukło gwałtownie na samą
wzmiankę mężczyzny.
- Tata, się nie zna. No nie Todi. – Zaśmiała
się uderzając delikatnie pieska w nos, na co ten zareagował pojedynczym
szczeknięciem.
Całą resztę dnia chodził przybity,
zapominając o najprostszych czynnościach. Nie potrafił pozbierać się w całość,
a przecież to była tylko Natasza, cała
szesnastoletnia przyczyna jego rozpadu.
Nie pamiętała go, nie poznała, choć może to i
lepiej. On za to pamiętał idealnie, każdy rozkład pieprzyków na jej twarzy.
Miała tak nie typową urodę, delikatną, ale jednocześnie wyjątków
charakterystyczną. Kiedyś śmiał się z Marka, że nawet na tych jego
beznadziejnych zdjęciach ona po prostu lśni. A widział ich przecież tak wiele.
-
Kuba chyba powinieneś pójść do domu. – zdecydował zirytowany głos Oli, która
najwyraźniej miał go już dość.
I
poszedł. Zamiast do domu jednak do baru. Pierwsze dziesięć kieliszków pamiętał,
a potem to już tylko przebłyski.
Dotarcie do
pracy po nocnym maratonie do najłatwiejszych nie należało, jednak Kubie
udało się nieudolnie zaparkować przed studiem i równie nieudolnie w toczyć do
wnętrza budynku.
-
Ola, zrób mi kawy, co? – Mruknął cicho zachrypniętym głosem, dopiero po
zaciągnięciu beżowych rolet, ściągając, wciśnięte na nos okulary słoneczne.
-
Pani Ola, To znaczy ta blondynka z wczoraj wyszła do kiosku. – Słysząc spokojny, tak dobrze znany mu głos odwrócił
się gwałtownie, wpatrując z niedowierzaniem w stojąca przy ladzie, dziewczynę.
-
Co tu robisz? – Zapytał niepewnie, automatycznie poprawiając zawieszoną na ramieniu torbę.
-
Em, przepraszam. –Zaczęła nieśmiało Natasza, zgarniając z policzka zbłąkanego
loka. – Ta, pani pozwoliła mi zaczekać.
Kuba zamrugał w niezrozumieniu.
-
A czekasz, bo? – Zapytał odrobinę nie uprzejmie. Po wczorajszej samotnej popijawie znów był w
nim, jakiś taki żal i rozgoryczeni. Nie potrafił zrozumieć dlaczego dziewczyna
tu stoi i jak może się tak nad nim pastwić.
-
Bo chciała bym jednak, żeby odnowił pan te albumy babci. – dla potwierdzenia
swych słów, wyjęła z przewieszonej przez ramie szmacianej torby, oprawione
elegancko albumy rodzinne.
-
A.. – Zaczął odbierając od dziewczyny wysunięte w jego stronę albumy.
- Tata, obiecał, że za wszystko zapłaci. –
Zapewnił gorliwie. – To ważne dla babci, rozumie pan. –Rozumiał doskonale
rozumiał nikt tak jak on nie potrafił zrozumieć zamiłowania do starych
fotografii.
-
To, potrwa. –odezwał się wreszcie cicho, zagapiając na delikatny uśmiech
dziewczyny. Marek miał taki sam.
-
To nic, babcia jest w sanatorium. Szybko nie wróci. – zapewniła, posyłając
Kubie kolejny z Markowych uśmiechów, co on powoli znosił coraz gorzej. I
chyba tylko, kac i rozgoryczenia na
widok oddalającej się w stronę wyjścia dziewczyny pozwoliło mu nie skontrolować
swojego głosu.
-
Dlaczego? – Spytał zachrypniętym z emocji głosem, zatrzymują zaskoczoną
dziewczynę przy samym wyjściu.
Natasza spojrzała na niego z niezrozumieniem,
mrużąc delikatnie oczy, nie było w tym geście jednak nic ze złości, jedynie
samo niezrozumienie.
-
Po śmierci dziadka… - Zaczęła, odpowiadać na własną interpretację zadanego
przez Kubę pytania.
-
Dlaczego, mi go zabrałaś. – Przerwał dobitnie. – Co we mnie jest nie tak, że…
-
To pan. – szepnęła cicho, bladnąc z przerażenia.
I
nagle do Kuby, dotarło. Nie miał prawa jej mieszać. Była dzieckiem. Nie ważne,
czy pełnoletnim, czy nieletnim. To nadal była dzieckiem. Nie powinien jej
mieszać.
-
Myślę, że powinnaś już iść. – Poprosił, czując, że dłużej nie da rady na
dziewczynę patrzeć. Bo to tak jakby, patrzył, w lustrzane odbicie największego
pragnienia i koszmaru zarazem. Wbrew jego prośbie dziewczyna podeszłą jednak w
jego kierunku.- Nie zostaw. – Zatrzymał
ją widząc, że chce zabrać albumy. – Będą na piątek.
Albo był wariatem, albo masochistą. A może po
prostu chorym z miłości wariatem masochistą. Ale czy to w ogóle, ważne, skoro
mógł, choć przez chwilę popatrzeć jak mały, może niespełna pięcio, a może
sześciu letni Marek grzebie w piaskownicy.
Jak krzywi się podczas pierwszej komunii. Jak
stoi ramie w ramie z mężczyzną, w mundurze wojska polskiego. Jak zadziornie z
pozą macho opiera się o stary motor. Jak przebiega przez życie, na tych
starych wyblakniętych fotografiach.
Nie tylko Marek, na nich był. Były dziesiątki
innych osób, a jednak, obróbka, każdego jednego z nich przyprawiała Kubę o
ekscytacje. Poznawał, go przez te zdjęcia. Poznawał ich, i nie wiedzieć czemu
w jakiś dziwny sposób, robiło mu się
ciepło na sercu, na samą myśl.
I
gdy w piątek rano, pokonał próg, studia był nie tylko dumny ze swej
pracy- Zdjęcia były perfekcyjne, lepsze niż się spodziewał. Był też,
szczęśliwy, że dane mu było ich poznać. – Jego rodzinę. Nie żałował, żadnej z
tych, czterech zarwanych nocy. Mimo
wszystko było watro.
Jedno
też jednak zrozumiał. To rodzina była dla mężczyzny najważniejsza, a on musiał
się tylko nauczyć z tym, żyć! Nauczyć żyć, jedynie ze wspomnieniem, o nim, i
kilkoma „ ukradzionymi” skanami tych najlepszych jego zdaniem zdjęć.
-
Kuba. – Ola wsunęła głowę na zaplecze, uśmiechając niczym złośliwy chochlik. –
przyszła ta dziewczyna od tych starych albumów.
Nic nie mówiąc od razu wstał od komputera,
przerywając obrabianie zdjęć. Z drzemiącym w piersi uczuciem zdenerwowania,
wyszedł za Olą.
-
Dzień Dobry. Przywitała się Natasza, posyłając mu nawet delikatny uśmiech. Dziś
loki, miał schowane, pod oliwkową czapką, a jednak jej buzia, nadal wyglądała,
na delikatną i idealną. Czapka nic, a nic nie odejmowała jej uroku. Tylko do
Marka, wydawała się teraz bardziej podobna.
-
Twoje.. – odchrząknął zdziwiony brzmieniem swojego głosu. – Twoje albumu.
-
yhy… - Położyła na blacie kart płatniczą, i dopiero dziwne spojrzenie jakie
posłała mu Ola, uświadomiło mu, że zamiast poprosić Natasze o pin, sam wbił ten właściwy, do białej karty Pekao
Marka.
-
Sorry, - Burkną przepraszająco, czerwieniąc się delikatnie. Debil! – Anulować?
– Spytał zerkać na Nataszę.
-
Przecież wciąż, będzie to ten sam pin.
Racja!
- , dał sobie mentalnego kopniaka, pospiesznie oddajać kartę dziewczynie.
Lepiej by już poszła, nim zupełnie się pogrąży.
-
Coś jeszcze? – Zapytał widząc, że Natasza nadal nie odeszła, od lady.
-
Tak. –Jak na nastolatkę byłą, zbyt śmiałą i elokwentna. – To zaproszenie na
moje osiemnaste urodziny. – Położyła na ladzie błękitna kopertę. – W środku
jest dzień i adres. będzie mi miło,
jeśli pan przyjdzie.
-
Dlaczego? –Wyjąkał zaskoczony niepewnie chwytając kopertę w dłonie.
- Bo na
najważniejsze rzeczy w życiu, nigdy nie jest zapóźni. – odpowiedziała, razem z albumami, ruszać do wyjścia.
-
Natasza? – Zająknął nic z tego nie rozumiejąc. Nastolatka, jednak zupełnie go
zignorowała, dopiero w drzwiach odwróciła się na chwilę.
-
On tęskni.
I
wyszła.
Stał
tam już dobre dwie godziny, a wcześniej całe cztery próbował wyjść z
mieszkania. Prószący za oknem śnieg, powoli zasypywał przednią szybę, starego
grafitowego golfa, w którym, Kuba koczował, na końcu uliczki, obserwując
idealnie widoczną z tego miejsca furtkę domu Jakuszebskich. Chciał wyjść,
podejść do domofonu, zadzwonić. Naprawdę chciał tylko co niby miał powiedzieć. Niby był przygotowany. Nawet kupił Nataszy
wielkiego grafitowego pluszaka, bynajmniej nie dlatego, że taki był
osiemnastkowy zwyczaj w jego licealnej klasie. Po prostu wiedział, że
dziewczyna je uwielbia, tak jak lody z Maca, serie Harrego Pottera, czerwony
kolor, jazdę na nartach…
-
Jesteś kretynem. –Jęknął uderzać głową, o ubraną w niebieski pokrowiec
kierownice.
Teraz,
albo nigdy!
Polecił sobie nieudolnie, wygrzebując się z
auta. Pod pachę, chwycił jeszcze usadzonego na tylnej kanapie misia i niepewnie
ruszył przed siebie. „Po prostu dam jej prezent i sobie pójdę” , „ przecież
mnie zaprosiła” , „ to osiemnastka nie wypadało odmówić” – Wmawiał sam sobie,
brodząc nieudolnie nie odśnieżonym chodnikiem. W owej chwili, wyglądał, jak
obraz nędzy i rozpaczy, albo podstawnie uznany za obłąkanego artysta. Długi
zielony szalik, majtał mu się gdzieś w okolicach kolan, a nie zasznurowane buty, chlapały cichym „plask”
przy każdym kroku. Zapięta tylko do
połowy kurtka, odsłaniała wymiętoszoną koszulę, a czapka? Czapka chyba, została
w aucie, albo w ogóle jej nie zabrał z domu, nie wiedział… Gdy wreszcie dotarł
do podjazdu, miał ochotę uciec, co najmniej dziesięć razy z czego, co najmniej
trzy zawracał się do połowy drogi, za każdym razem, powtarzając sobie, że przecież
nie jest tchórzem. Gdy jednak, wreszcie, drżąca dłonią nacisną, cholerny
przycisk domofonu, usłyszał jedynie ciche piknięcie i furtka, ustąpiła.
Stało
się. Stał pod drzwiami, czekając aż te wreszcie się otworzą.
-Zastałem Nataszę – Wyrzucił z siebie jak z
karabinu maszynowego, dokładnie w
chwili, gdy drzwi uchyliły się delikatnie, a w nich stanęła Matka Marka. Pani
Jakuszebska, zmarszczyła w zaskoczeniu
brwi, patrząc na niego z powątpiewaniem.
-
Mamo, kto przyszedł. – Z wnętrza domu, dobiegł Kubę basowy, przyjemny głos
Marka. I świat, jakby na chwile, staną w miejscu. Tak dawno go nie widział. A
teraz On, jego Marek stał sobie tak po prostu w przedpokoju, ubrany w jakiś
wyblakłą czarną koszulkę i szare dresy, kilkudniowy, zarost powoli zaczynał zamieniać
się w brodę. Był jak nie On. Jak nie Marek, który uśmiechał się ze zdjęcia na
biurku w mieszkaniu Kuby.
-
Co Ty, tu robisz? – Odezwał się chłodnym służbowym tonem, mierząc Kubę
nieprzychylnym spojrzeniem.- Mamo,
możesz, nas zostawić .- Poprosił obserwującą, mężczyzn z nierozumieniem Matkę,
Marek.
-
Oczywiście. – Pani Jakuszebska skinęła głową w stronę Marka, odchodząc. –
Pójdę, do Nataszy.
-
Ja… - Zająknął, tracąc zdolność budowania zdań. – Natasza zaprosiła mnie na
urodziny. – Zebrał się końcu w sobie, wyciągając, przed siebie zaproszenie.
-
Natasza ma urodziny w czerwcu. – odezwał się spokojnie, Marek patrząc na niego
z politowaniem.
-
Aha.. – Sapnął cicho Kuba, powoli gubiąc się w tym wszystkim. Z każdym, jednak
kpiącym spojrzeniem Marka, coraz lepiej zaczynał rozumieć. Najwyraźniej,
pozwolił zakpić z siebie nastolatce.
-Przekaż
jej to proszę ode mnie.- wcisnął w dłonie mężczyzny pluszaka. – z najlepszymi życzeniami. W końcu osiemnastka
to ważne święto.
I odszedł.
-
Natasza! – Marek, odwrócił się gwałtownie w stronę schodów, wołając córkę. Zupełnie zresztą
niepotrzebnie bo ta już stała na schodach, patrząc na niego ze złością.
-
Natasza, możesz mi wytłumaczyć… - Zaczął jednak przerwał, zaskoczony,
wyniosłym, wyrazem twarzy córki, która patrzyła na niego z politowaniem. Jak
nie Natasza.
-
Zaprosiłaś go?
Natasza skinęła głową.
-
Po co? – Zapytał głupio, patrząc na nią niezrozumiale.
-
Bo są święta. – Oznajmiła tonem, jakby odpowiedz na to pytanie godziła w jej
inteligencje.
-
Co to ma…
- Święta,
spędza się z rodziną.- Syknęła chłodno, co aż cofnęło Marka, o pół kroku jakby
poraził go prąd.
-
Ku.. – przerwał jakby imię mężczyzny nie chciało, przejść mu przez ściśnięte
gardło.- On nie jest naszą rodziną. Już ustaliśmy, że to zamknięty temat, i nie
ma potrzeby do niego wracać. Pod tym warunkiem zgodziłaś się ze mną zamieszkać.
– przypomniał.
-
Wiem, - Mruknęła cicho Natasza, schodząc o kilka stopni w dół i siadając na
schodku. – Ciągle go wołasz. Odezwała się
głośniej patrząc na ojca uważnie.
-
Słucham?
-Przez
sen. – wyjaśniła podbierając, łokcie o kolana uważnie obserwowała jak ojciec
blednie w jednej chwili, uchylając z zaskoczeniem usta.
-
Ty, chcesz, by ten fotograf był częścią
rodziny, a Ja to rozumiem.. – Westchnęła – To znaczy nie rozumiem, ale myślę,
że mogę się nauczyć to zrozumieć.
-
Koniec tematu. Za późno, by to roztrząsać. – Uciął Nerwowo temat, przeszukując
kieszenie w poszukiwaniu papierosów. Nie chciał, znów tego roztrząsać. Tak było
dobrze. Miał Nataszę. A miłość bez bliskości, to tylko chemia w mózgu, można o
niej zapomnieć. Zresztą, jaka miłość! Był przecież czterdziestoletnim facetem, dawno już nie
wierzył w takie farmazony.
-
Na najważnjesze, rzeczy w życiu nigdy nie jest za późno. – Zatrzymały go słowa córki.
-
Co to jakiś Paulo Coello?
Natasza spojrzała tylko na niego z
dezaprobatą, a on poczuł się jeszcze gorzej, niż gdy nie chciała z nim
rozmawiać. Wtedy, po prostu była, zła. Teraz się zawiodła. Rodzic nie ma prawa
zawodzić swoich dzieci, a on, on będzie zawodził Natasza tak długo aż samego siebie nie przestanie
zawodzić.
Pocierał
spocone dłonie nasłuchując cichych kroków na panelach. Już powinien być w domu,
tam na pewno wszyscy czekali już tylko na niego. Cała kolacja wigilijna stała w
miejscu, bo cholerne drzwi z numerem czternastym wciąż były zamknięte. Po raz
kolejny zaczął uderzać w drzwi niecierpliwiąc się coraz bardziej.
Może go niema. Przeszło mu przez myśl
dokładnie w chwili, gdy zamek, zaszurał cichutko i ustąpił.
-
Marek? –Zaskoczony, Kuba stał rozczochrany w progu ze śladami poduszki
odgniecionej na policzku. Wyglądał na zaskoczonego. Jakby zastanawiał się czy
stojący przednim, ubrany w drogi grafitowy, garnitur mężczyzna nie był tylko
pijackim omamem.
-
Co tu robisz, przyjechałeś oddać pluszaka. – rozejrzał się jakby szukał
zabawki.
-
Przyjechałem, zabrać Cię na wigilie. – odparł swobodnie Marek, aż samemu się
dziwiąc, ze po miesiącach rozłąki tak łatwo mu to przyszło.
Kuba stał jednak, nadal, nie wzruszony, łypiąc
na niego niezrozumiale. Więc, Marek, bez zaproszenie przestąpił próg mieszkania
Kuby, gwałtownie, chwytając go w ramiona i nim ten zdążył zaprotestować usta marka
już łapczywie, całowały ten należące do Kuby.
-
Nie - mruknął jednak, Kuba, odpychając Marka, od siebie.
-
Po co przyszedłeś.- cofnął się profilaktycznie, jeszcze o krok, by nie ulec
mężczyźnie.
- By
zabrać cię na wigilię. – Powtórzył spokojnie Marek, tak zdecydowany i nieustępliwy, jak jeszcze nigdy
w towarzystwie Kuby.
Rasowy chirurg!
-
Po co? - Spytał głupio Kuba, z zaskoczeniem rejestrując pewien fakt. Były
święta, a on nawet tego nie dostrzegł.
-
Bo chce, żebyś był częścią mojej rodziny. – Odparł ciepło Marek, obserwując jak
oczy Kuby, zalewają się dziwną, nostalgią zmieszaną z ciepłem, nadzieją…
Miłością?
- A Natasza… - Szepnął cicho Kuba, zerkając na
Marka wielkim kocimi, oczami.
- Nataszy podoba się prezent. – Zaśmiał się cicho
Marek, zagarniając Kubę w ramiona,
poczochrał mu delikatnie za długie już włosy.
-
Dobrze więc chodźmy. – Wymruczał wprost w obejmujący go biceps, Kuba.
-
Myślę, że najpierw powinieneś się ubrać.- zaśmiał się cicho Marek.
Sandro,
wiesz, że to nawet odrobinę zabawne! Zarzuciłaś, mi dokładnie to co zazwyczaj
mówią ludzie którzy mnie, znają ;D „Jesteś
wredna, bezczelna, i nigdy niczego nie kończysz!” – często to słyszę, dlatego prawdę
mówią nie zrobiło, to na mnie za dużego wrażenia.
Nie znam Cię, i prawdę mówiąc nie interesuje
mnie czy Cię rozczarowałam Świat ciągle nas rozczarowuje, ale czy to powód by
skakać z mostu?
Masz jednak rację! Należy wam się szacunek, za
czas jaki poświęciłyście, na przeczytanie Iluzji! I za ten ubytek czasu, Przepraszam Ciebie! Te, trzy łapki, które kliknęły na Bardzo
Dobre, i każda kolejną osobę, która tu zajrzała choćby z ciekawości, czy coś
jest.
Nie powiem Ci : ”Tak siądę dziś i napisze
notkę”.
Ale
mogę Ci powiedzieć „ Tak, w najbliższym czasie napisze, notkę.”, i mam cichą
nadzieję, że ją przeczytasz, bo trzeba mieć, charakter, by ochrzanić kogoś kogo
się nie znam ;)