wtorek, 24 lipca 2012

1.Wolne dzieci zamknętych miast..

Betonowa panorama miasta, milczącymi minutami osuwała się ku zachodowi, skrywając „złocistą kulę” za horyzontem. Gdzieś tam daleko właśnie budziło się życie. Miliardy zabieganych istnień powoli wymykało się z objęć Morfeusza, by oddać nocną ciszę zapadającemu w pozorny mrok Nowemu Jorkowi ulice, którego wciąż huczały zabieganymi mieszkańcami, którzy zupełnie nie zrażenie pędzili z etatu na etat, by koniec miesiąca nie okazał się tym najgorszym z całego roku. W całym tym szumie i pośpiechy były również jednostki, które silnie walczyły z „biegiem”, sunąć powoli betonowymi uliczkami. Silnie wierząc w wolność, lub po prostu zbyt otumanione psychotropami, by nadążyć za resztą. Wśród każdej z tych grup fragmentem siebie, tkwił otulony jedynie szarą bluzą i milionami kolorowych świateł mężczyzna, który ignorując wszystko wokół uparcie dążył do postawionego sobie dziś celu, który choć prowadził donikąd, był dobrą wymówką od ucieczki, której dopuszczał się każdego kolejnego wieczoru, coraz częściej gubiąc sens. Kiedyś było inaczej. Niespełna kilka lat temu, włóczył się nocami w zupełnie innym celu. Wtedy snuł plany, marzył. Dziś w bezsensowny sposób próbował pokładać wszystko to, co w marzeniach brzmiało zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Był szczęśliwy, jednocześnie zbyt naiwny by to szczęście poukładać w jedną zgrabną, zadawalającą całość. Tych kilka chwili samotnych wędrówek było tylko jego. Mimo milionów mijanych ludzi, tysiąca sklepowych witryn, był sam. Tylko on i jego myśli, chwile, które tylko on potrafił kontrolować. Stały element. Wśród setek innych miast, tysięcy innych witryn, miliardów obcych twarzy. Pocierając zmarznięte ramiona, opadł na jedną z wysłużonych parkowych ławeczek, nieodgadniętym wzrokiem wodząc po przyciemnionych alejkach Central Park”u. Ignorując nachalnie wibrujący w kieszenie telefon, jakby chciał dać domniemanemu rozmówcy jasno do zrozumienia, że teraz nie liczy się nic. Teraz jest tylko On i jego indywidualna chwila rozmyślań, która nie była niczym innym jak zwykłą potrzebą samotności. I choć jego oczy wodziły po niezliczonych atrakcjach urokliwego parku, On sam nie dostrzegał w nim nic fascynującego, jakby wszystko to, co zachwyca miliony amerykanów, dla niego było jedynie szarą wypłowiałą kartką. I choć jutro zapewne niczym mały chłopiec, zachwycać się będzie każdym jego skrawkiem, teraz wszystko było wypłowiałe. Ostrożnie wstał z ławki, leniwym krokiem wracając do Hotelu, bo nawet, jeśli nie miał na to w owej chwili najmniejszej ochoty. To nie był już małym chłopcem, a dorosłym świadomym swych obowiązków mężczyzną, który jak każdy poczuwający się do odpowiedzialności trzydziestolatek wiedział, że szczeniackie czasy swobody dawno już minęły. Nie ponosił odpowiedzialności tylko za siebie, ponosił ją również za każdą współpracująca z nim osobę, która dając wiarę jego pasji, dała mu nie tylko zaufanie, ale również fragment swojego życiorysu. Po raz kolejny dzisiejszego wieczoru pokonywał te same uliczki, te same witryny tylko po to by zupełnie zignorować każdy ich szczegół, każdą trącającą go osobę. Teraz było mu wszystko jedno, a ciężka od natłoku myśli głowa, powoli zaczęła pulsować bólem. Zupełnie ignorując zaciekawione spojrzenie młodej recepcjonistki wolnym, aczkolwiek pewnym krokiem ruszył do windy, by płynnym ruchem szklanej kopuły dostać się na 20 piętro jednego z najdroższych i podobno najlepszych nowojorskich hoteli, co dziś nie robiło na nim żadnego wrażenia. Muśnięty magnetyczną kartą czytnik z cichym brzękiem otworzył masywne, ciemno brązowe drzwi wpuszczając mężczyznę do rozświetlonego wnętrza apartamentu. Skąd na” dzień dobry” dotarł to niego pełen pretensji, okaleczony delikatnym akcentem głos, dobitnie żądający wyjaśnień. Nie zważając na wściekały ton partnera pewnym krokiem podszedł do Fina. Gwałtownym ruchem atakując wykrzywione w pretensji wargi, które pod wpływem ciepła ust wokalisty uśmiechnęły się delikatnie, jednocześnie zachłannie oddając pocałunek, który był przecież niczym innym jak ucieczką od wyjaśnień. Których nawet samemu Sauli’emu nie zamierzał ofiarować. Nocne wędrówki były po prostu jego i z nikim nie zamierzał się nimi dzielić! Dźwięk uderzających o blat paznokci, z każdą chwilą rósł na intensywności. Dając tym samym, wszystkim zgromadzonym jasno do zrozumienia, iż pozornie delikatna kobieta za chwile będzie, niczym ziejący lawą wulkan z temperamentem mitycznego smoka. Była wściekła, czym tak ewidentnie emanowała, ostrym wzrokiem wodząc po zgromadzonych w pomieszczeniu muzykach. Adam doskonale wiedział, co jest powodem jej furii i wręcz pewny był, że gdy tylko brakujący element się pojawi jej irytacja wcale nie opadnie, a w wręcz wzrośnie podjudzona ciętą ripostą. Gładząc delikatnie ułożoną na jego kolanie dłoń Fina, uśmiechnął się ciepło za każdym razem, gdy opuszki chłopaka unosiły się delikatnie, by podrażnić skrywaną pod materiałem jeans’owych spodni, wrażliwą na dotyk skórę. Niesamowicie lubił te wręcz dziecinne, a jednak tak czułe i troskliwe gesty. Przy całym swym mrocznym i ciężkim dla oka wizerunku był niezwykle ciepłym i miękkim facetami, który po prostu potrzebował czuć, że jest dla kogoś ważny. Zaciekawiony cichym szelestem, delikatnie uniósł głowę wodząc wzrokiem po muzykach, którzy nerwowo spoglądali na zegarek, prosząc w duchy by brakujący element wreszcie się pojawił, a ich skradziony z urlopu czas, jak najszybciej odszedł w zapomnienie. Trzy miesiące rozłąki było niczym balsam dla ich zmęczonych pozostałościami po wyczerpującej i męczącej trasie ciał. Gdzie widok wiecznie tych samych twarzy, zapomina o więzach przyjaźni, pozostawiając jedynie zmęczenie i chęć izolacji od każdego z „trasowego zespołu”. Na dźwięk leniwie otwieranych drzwi rozwścieczona menedżerka, odwróciła się gwałtownie, by piorunującymi iskrami bijącymi z zielonych oczu z biczować lekceważąco zmierzającego w ich stronę mężczyznę. Basista z nieodłącznym papierowym kubkiem bez jakiegokolwiek powitania zajął oddalony od reszty zespołu fotel. Zawieszając wzrok na zarzuconej na prawe kolano stopie, którą delikatnie porusza się w kostce, zapewne w rytm dudniącej w uszach muzyki. - Spóźniłeś się. – Syczący niczym rozwścieczone zwierze głos kobiety zadźwięczał w pomieszczeniu motywując basistę do poświecenia jej choćby dorobiony uwagi. - 11.59, O całą minutę za długo skazuje się na twoje ględzenie, wiec przejdź już do cholery do rzeczy. – Zimny, suchy przepełniony kipnął głos jak zawsze doszczętnie ucisza kobietę, która urażona tonem podopiecznego warknęła coś jednie pod nosem, ostrym tonem wracając do tematu spotkania. Zaciekawiony stwierdzeniem basisty Adam, uniósł wzrok na leżący na blacie szklanego stołu telefon, po raz kolejny uświadamiając sobie, że blondyn ma rację. Na każde spotkanie, przychodził minutę przed czasem jakby zawsze stał pod drzwiami wyczekując tej jednej, jedynej minuty, której wielokrotnie nie omieszkał wypomnieć menedżerce. Od chwili, gdy tylko ich drogi się zeszły Ratliff swym chamstwem i ignorancją doprowadzał wszystkich do furii. Zamknięty we własnym świecie outsider ignorujący wszystko i wszystkich. I choć znali się już tak długo Lambert na palcach jednej ręki potrafił policzyć chwile, gdy zamienili ze sobą, chociaż by dwa słowa, które bardziej były chamskim warknięciem niż rozmową, najczęściej zawierającym w sobie wysyczane nazwiska, niż choćby głupie „przesuń się”. Szukając w pamięci chwil czy kiedykolwiek było inaczej odnajdywał jedynie ignorancję jego skierowanych do Ratliff’a słów. Dlatego też nauczył się do niego nie mówić, traktować jak powietrze, by oszczędzić sobie kpiącego uśmiechu lub wysyczanego z jadem nienawiści „spieprzaj Lambret”, co było jego komentarzem na każdą wymuszoną odpowiedz, nie tylko do niego, ale również do każdego innego członka ekipy. Absurdem całej sytuacji był fakt, że tak naprawdę nie mogli się go pozbyć. Przez jeden głupi pomysł, przez jeden głupi skandal, przez jedną głupia galę i przez jeden głupi pocałunek w pewnym sensie skazali się na jego „towarzystwo”, błędnie przewidując reakcję otoczenia. Miał być mały skandal, podkreślenie jego seksualności. Urodził się surrealistyczny problem owocujący sympatią fanów, od których tak bardzo byli przecież zależni. Nieświadomie pozwalając im wierzyć w ów fałszywy teatralny uśmiech „ich” Tommy”ego, którego to imię nigdy nie wypłynęło z ust żadnego z członków ekipy. Dla nich był po prostu Ratliff’em. Chamskim elementem, którego niestety nie mogli się na razie pozbyć. Wokaliście zdarzało się w myślach kpił, że Ratliff minął się z powołanie. Taki talent powinien odnaleźć swe miejsce na deskach teatru lub wielkiego ekranu, skoro jedne człowiek za każdym razem potrafi mydlić oczy milionom ludzi., aby po niespełna chwili porzucić fałszywy uśmiech najlepszego przyjaciela i znów być tym prawdziwym zimnym, chamskim, ignorantem nieliczącym się z uczuciami innych. Wokalista był wręcz pewien, że gdyby nie wizja wpływających na jego konto pieniędzy po każdej tej bezbłędnie odegranej szopce, basista dawno już obiłby jego „gwiazdorski tyłek” zupełnie nie przejmując się wizją konsekwencji. W całym tym zakłamanym syfie złudnej przyjaźni, jednego pewien był na pewno, na liście wrogów Ratliff’a zajmował jedną z najwyższych pozycji. -, Kiedy? – Tylko pozornie bezsensowne pytanie skierowane do wzdychającej ciężko menedżerki, przerywa potok płynących z ust kobiety słów. - W piątek Adam, w piątek. To nie duża kameralna impreza, ale za to znacząca. Sama zabarwiona brudem dużych pieniędzy śmietanka. - Chwila. W piątek mailiśmy lecieć do Helsinek.- Znaczący głos Fina, zabrzmiał w pomieszczeniu ewidentnie denerwując swą obecnością kobietę. - To nie polecicie. - Nie będziesz mi mówić, co i kiedy mam robić. – Oburzony głos Sauli’ego tylko pozornie nie wróżył burzy, która tak po prostu wyłaniała się zawsze, gdy obowiązki Adama przekładały się na ich plany. - Wiesz mi, że Ty akurat… - Zaczęła zirytowana menedżerka. Adam doskonale wiedział, że nie ma ona nic do Fina i na swój zdystansowany sposób nawet go lubi. Jednak wywołana przez basistę wściekłość od dobrej godziny usiłowała znaleźć punkt kulminacyjny, którego ofiarą najwyraźniej stanie się dziś Sauli. Kierując na kobietę ostre spojrzenie uciszył ją dobitnie, delikatnie ściskając nadal tkwiącą na jego kolanie dłoń partnera, który z intensywnymi iskrami oczekiwał od niego sprzeciwienia się kobiecie. - Nie mogę kochanie to ważne. –Zamruczał cicho, próbując ścisnąć dłoń chłopaka, która zniknęła wraz z gwałtownym hukiem zamykanych drzwi. W takich chwilach jak ta, ogromnie zazdrościł wszystkim tym, którzy potrafili połączyć pracę z prywatnością, nie doprowadzając do tak silnych spięć. Tkwił między młotem, a kowadłem. Powinien teraz wstać i pobiec za rozwścieczonym chłopakiem, przepraszając go wręcz na kolanach. Powinien też jednak zostać, by nie utracić tak znaczącej szansy. W asyście głuchej ciszy odchylił delikatnie głowę zamykając ociężałe powieki, które ukryły bijącą z błękitnych oczu bezsilność.

5 komentarzy:

  1. Witam
    Przeczytałam pierwszy odcinek, fabuła wydaje się być bardzo ciekawa. Tommy nie do końca miły, od razu przypomniało mi się "Chained to you", a od tego opowiadania zaczęłam przygodę z Adommy. Zaciekawiłaś mnie. Lubię opowiadania gdy chłopcy nie od razu lądują we spólnym łóżku, wspólnym życiu etc... :) - Wiesz o co chodzi. Masz bogate słownictwo - duży plus, nawet ogromny. Mam do ciebie prośbę, napisz do mnie wiadomość na pocztę - veddel2011@interia.pl chciałabym ci jeszcze parę rzeczy napisać i moich przemyśleń odnośnie gramatyki, stylistyki i bety :),a tu nie jest od tego miejsce :), a dzięki temu będę miała twój adres, oczywiście jeśli chcesz.
    Życzę dużo weny i witamy nową autorkę w świecie Adommy.
    Mam nadzieje, że wkrótce opublikujesz kolejny odcinek.
    Pozdrawiam.
    Dodam cię do naszych linków :) na stronie - okej?

    ~Veddel,

    OdpowiedzUsuń
  2. Fabuła wydaje się być interesująca i czekam z ...
    Fabuła wydaje się być interesująca i czekam z niecierpliwością na następne części. Lubię takie opowiadania, w których trzeba "przebijać się" przez skorupę jednego z bohaterów by potem odkryć "złoty środek". :)
    Widać, że starasz się szukać nietuzinkowych i dość oryginalnych opisów, omijać te "oklepane", więc tutaj też duży plus.
    Jednakże jest trochę błędów, które przydałoby się jak najszybciej wyeliminować. W niektórych miejscach zamiast przecinków są kropki co burzy całościową strukturę tekstu. Oczywiście to dopiero pierwszy odcinek i jak wcześniej napisałam, czekam na następne, ale jakiekolwiek błędy najlepiej likwidować od razu i po sprawie. :)
    Także, nie porzucaj opowiadania (jak to czasami się zdarza od razu po pierwszej części), bo czekam na następny part! :D

    ~Cautta,

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczyna się powoli rozkręcać... tak myślę :] Podoba mi się ...
    Zaczyna się powoli rozkręcać... tak myślę :] Podoba mi się ;]

    ~rybka79,

    OdpowiedzUsuń
  4. Hop hop - będzie kontynuacja, naprawdę na nią czekam. ...
    Hop hop - będzie kontynuacja, naprawdę na nią czekam. Pozdrawiam :).

    ~Veddel,

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaczyna się ciekawie, choć nastrój wydaje mi się jakiś ...
    Zaczyna się ciekawie, choć nastrój wydaje mi się jakiś taki mroczny i przytłaczający. Ale to robi spore wrażenie. Czekam na ciąg dalszy. :)

    ~Agnes, 2012-06-25 19:08

    OdpowiedzUsuń