Ciężkie
koła terenowego suv’a, sunęły piaszczystą drogą pozostawiając za sobą jedynie,
szaro-żółte kłęby kurzu, wysuszonej słońcem ziemi. W takich chwilach jak ta,
dziękował swojej wytrzymałości, która nie pozwoliła mu ulec namowom żony, gdy z
uporem bronił ów granatowego GMC, dzięki któremu ta heroiczna wycieczka była
choćby w minimalnym stopniu przyjemniejsza. Zupełnie nie mógł zrozumieć, jak
ludzie mogą mieszkać na takim odludziu, z dala od cywilizacji czy „normalnych” dróg.
Zamknięci
na pustkowiu, które nawet obrzeżem nie wypadało nazywać. Majaczące w oddali zarysy osamotnionego
budynku z każdą kolejną chwilą, rosły na potędze, coraz intensywniej ukazując
obdrapane ściany starej fabryki.
Zerkając niepewnie na wbudowaną w tablice
rozdzielczą konsolę gps’u, wyhamował auto parkując na fabrycznym dziedzińcu.
Zawsze uważał blondyna za wariata, aczkolwiek to, co piętrzyło się w owej
chwili przed jego oczami, bez wątpienia mogło nosić nazwę szczytu głupoty. Bo
kto normalny, decyduje się na zamieszkanie w jednej wielkiej ruderze, która co
gorsza znajduję się prawie na końcu zakichanego świata. Dostrzegając czarne,
metalowe drzwi niepewnym krokiem ruszył w ich kierunku, masywną pięścią
uderzając w gładką powierzchnie.
-
Cześć. – Słysząc głos, dobiegający z zupełnie przeciwnej strony podskoczył
przestraszony, niepewnie odwracając się w stronę blondyna, który pokonując po
dwa schodki doskoczył do drzwi popychając je delikatnie.
Zaglądając
z dystansem do środka niepewnym krokiem przekroczył próg, niespełna po dwóch
krokach zatrzymując się w zupełnym szoku.
Kolosalną przestrzeń fabryki w typowo modernistycznym
stylu, wypełniało perfekcyjnie odnowione wnętrze pomieszczenia, które
pozbawione jakichkolwiek ścian prezentowało sobą ekscentryczną mieszankę czerni,
bieli i stali, która pobłyskiem srebrnych elementów, dopełniała nowoczesną
fakturę domu. Umieszczony w centrum kwadratowy, potężny narodnik, wraz z
towarzyszącymi mu pufami, aż zachęcał, by zapaść się w otulające go poduch, a
mimo to był on jedynie namiastka wszystkiego tego, co udało się zgromadzić
basiście. Zaczynając od umieszczonego w rogu baru, który kontrastował się z
dużą ilością elektronik, poprzez zamkniętą w stalowych ramach sztukę nowoczesną
o znajomość, której, nigdy nawet nie podejrzewałby basistę, który chwytając w
dłonie tak dobrze znaną gitarzyście książkę, szybkim krokiem ruszył w stronę
jednej ze ścian, gdzie na stawowym regale ściennym piętrzyły się setki książek,
z których on sam, mimo racji wieku zapewnię nigdy w życiu nie trzymał nawet w
rękach.
Szerokie
czarne schody, aż kusiły ciekawością tego, co mógłby jeszcze zobaczyć na
wysuniętym w dalszą cześć budynku piętrze, które zdawało się wisieć wręcz w oddali,
oddzielone od nich jedynie wąską barierką. Nie miał zielonego pojęcia, jakim
cudem basiście udało się dokonać czegoś tak niesamowitego. Bez wątpienia jednak,
była to jedna z ciekawszych sztuczek architektury, którą dopełniała szklana ściana,
za której piętrzyły się spektakularne wzgórza.
Czuł
się jakby w innym świcie. Obskurny świat zewnętrzny, nie miał zupełnie nic
wspólnego z ekstrawaganckim, a jednocześnie niesamowicie eleganckim i
wyszukanym wnętrzem. I choć z racji zawodu widział już wiele „willi” to nawet
te najdroższe, pełne wyszukanych sprzętów nie mogły równać się z tym, co
zobaczył tutaj. Najśmieszniejszy w tym wszystkim był jednak fakt samego Ratliffa,
który tak bardzo nie pasował do własnego domu. On sam po chłopaku spodziewał
się raczej śmierdzącej, zasyfionej rudery, niżeli eleganckiego pedantycznie
czystego wręcz wnętrza, w którym sam muzyk wyglądał wręcz jak żebrak w karecie.
-
Piwo? – Suchy głos Ratliffa, wybudził muzyka z otępienia, ukazując mu nie
wielką postać basisty „nurkującego” w jednym ze skrzydeł lodówki.
-
Tak poproszę. – Odpowiedział pewnym krokiem ruszając w stroną, narożnika, który
zawarczał nagle, uważnie śledząc zastygłego w bez ruchu gitarzystę.
Duża, masywna bestia, żwawo uniosła się na
silnych łapach ukazując swą typowo pociągową sylwetkę w pełnej okazałości. Czarna, gęsta sierść karku, gwałtownie
najeżyła się w przestrodze, silnie kontrastując się z białą niczym śnieg
piersią i żółtymi przypalanymi łapkami. Dumną, demoniczną w swym wyrazie głowa
z zacięciem obserwowała gościa, którego oczy z podziwem sunęły białym
pyszczkiem przyozdobiony delikatnymi piegami, by zakończyć swą śnieżną pręgę dopiero
na wysokości, niesamowicie błękitnych, i pięknych oczu, które niczym pomalowane
czarną kredką hipnotyzowały wyjątkowością, obserwującego gitarzystę psa.
-
Abaddan daj spokój. - Jedno, jedyne
zadnie basisty starczyło, by pies niczym odurzony magicznym zaklęciem,
złagodniał natychmiast.
Abaddan
zupełnie ignorując gościa, podbiegł do właściciela, który klepiąc pierś, pozwolił,
by psiak, delikatnie opadł przednimi łapami na jego klatkę, by z tak nietypową
dla zwierząt czułością wtulić się w kościstą pierś „pana”, który gładząc
delikatnie psa, zupełnie zignorował wielkie z szoku oczy gitarzysty.
-
Chciałeś coś – Warknął blondyn w towarzystwie psa opadając na przeciwległy
koniec sofy.
-
Piękny. – Mruknął gitarzysta z zafascynowaniem podziwiając psa.
-
Nie da się zaprzeczyć. Wiec, czego chcesz.
-
To jakaś rasa czy…
- Pittman przyszyłeś tu podziewać mojego psa,
czy to coś ważnego, bo jak to pierwsze to tam są drzwi. – Warknął nieuprzejmie
basista.
-
Adam jutro wchodzi do studia, wytwórnia nie zgodziła się na dziesięć kawałków i
trzeba napisać minimum trzy. – Zaczął
gitarzysta mimo to, nawet na moment nie odrywając wzroku od wtulonej w brzuch
basisty głowy czworonoga.
-
A co to ma wspólnego ze mną?- Spytał, tępym wzrokiem wodząc po szyjce ściskanej
w dłoni butelce.
-
Teoretycznie nic. Praktycznie, chciałbym żebyś mnie zastąpił, przez najbliższy
tydzień. Musze coś załatwić i nie mogę siedzieć w LA, a Adam nie napisze
niczego bez choćby propozycji podkładu.
-
Nie uważasz, że to trochę nie mój problem, że ten pedał nie może sam nic zrobić
i do wszystkiego potrzebuje niańki. – Warknął, unosząc na gitarzystę puste
spojrzenie.
-
To twoja robota Ratliff, nie zapominaj, kto ci płaci. – Syknął gniewnie muzyk.
Nie od dziś wiadomo było, iż tego typu, „tytuły” działały na gitarzystę niczym
płachta na byka. Znali się z Lambertem wystarczająco długo, by Monte zdążył
polubić wokalistę na tyle mocno, by bronić każdego jednego, zafarbowanego włosa
niezdarnego wokalisty. Bez wątpienia bardzo szanował młodego muzyka, a dla jego
wokalu pełen był szacunku i podziwu, bo mimo kilku nieudanych skandali, takich
wibrujących w głosie emocji i przesyconego emocjami serca nie łatwo było odnaleźć
wśród brudu dzisiejszego rządzącego się prawem przemocy świata, który dawno już
zapomniał, co to szacunek, honor czy człowieczeństwo. A Adam mimo wielu błędów,
nadaj posiadał choćby namiastki każdego z nich, dlatego nie zasługiwał na
pomiatanie, tylko, dlatego, że nie bał się walczyć o swoje JA. Dlatego też
odczuwając nie tylko niesmak, ale również złość w stosunku do basistę poderwał
się gwałtownie, szybkim krokiem zmierzając w stronę drzwi.
-
Pittman…. – Zupełnie ignorując głos basisty trzasnął gwałtownie metalowymi
drzwiami, zupełnie nie przejmując się brakiem dobrego wychowania.
Uderzając
palcem w biel blokowej kartki, nerwowo zerknął na zegarek, po czym uciekł
wzrokiem ku niewielkiej umieszczonej w drzwiach szybce, przez którą tak
idealnie widać było podjazd. Nerwowe
pulsowanie w skroni, z każdą kolejną minutą coraz intensywniej szumiało bólem,
zmęczonej kolejną zupełnie bezsensowną kłótnią głowy. Naciśnięcia niespełna jednego okrągłego
klawisza na zmywarce. Jeden maleńki pstryczek, stał się wiec nieświadomie
zapalnikiem kolejnej bezsensownej awantur. Jakby to, kto uruchomi urządzenie
było sprawą wagi państwowej. A przecież w rzeczywistości nie robi żadnej różnicy,
czy brudne naczynia zaczną się myć za pięć czy pięć po. Najgorsze w tym
wszystkim było jednak to, że oni sami nie potrafili dostrzec w całej tej awanturze
absurdu, niczym stare zmęczone sobą małżeństwo. Brak im odwagi by wziąć rozwód
i brak odwagi by na nowo podjąć próbę pojednania, bo przecież o wiele łatwiej i
przyjemniej jest warczeć na siebie z byle, jakiego powodu.
Od
chwili, gdy Adam głośno powiedział o tygodniowym „ zamknięciu” w studiu,
krążyli wokół siebie niczym dwa sępy, by z każdym kolejnym krokiem jedynie
wyraźniej zarysować własne terytorium. Dwa wygłodniałe brakiem bliskości
zwierzęta, które podjudzone wściekłością nie miały najmniejszej motywacji by,
chociaż spróbować zapolować na ciepłe ramiona.
Nieprzespana
nerwowa noc, konflikt interesów i przeklęta zmywarka znów spowodowały lawinę
słów, których żaden z nich nie chciał usłyszeć od tego drugiego. Adam nawet
zaczął już sobie w mawiać, że wcale nie interesuję go, co Sauli robił na komisariacie,
by tylko załagodzić rosnąca w nim złość. Niestety bezskutecznie, bo gdy tylko
jego wzrok spotykał się z siniakami po kajdankach, jego podświadomość znów
żądała wyjaśnieni, których partner najwyraźniej nie zamierzał mu udzielić. Sam
już nie wiedział, czy bardziej denerwuję się z troski, czy wścieka z niewiedzy.
Jakby jednak nie było, coś mu się do diabła należało, nawet głupie przepraszam.
Na pewno jednak nie pusty trzask sypialnianych drzwi.
Słysząc
dźwięk zamykanych drzwi podniósł gwałtownie spojrzenie, zatrzymując zaskoczony
wzrok na basiście.
-,
Co ty tu robisz?- Burknął nawet nie siląc się na jakiekolwiek powitanie. Nie
miał najmniejszej ochoty na bezsensowna walkę z bezczelnym blondynem. Zamiast
odpowiedzi dostał jedynie kpiący uśmiech i czarny futerał uniesiony odrobinę
wyżej.
-
Coś ci się pomyliło- warknął- Wystarczy mi Monte, nie potrzebuje nadbagażu.
-
Pittman najwyraźniej też skoro Cię tu zostawił, a sam jest gdzieś na północy..
– Zakpił nawet na chwile nie obdarzając wokalisty spojrzeniem. Słysząc szereg wymruczanych pod nosem
przekleństw po raz kolejny zignorował Lamberta, bezceremonialnie zajmując
krzesło naprzeciwko, drewnianego studyjnego stołu.
-
Napisałeś coś?
-
Nie, niby jak…
Tyle mu w zupełności wystarczyło, dalsza cześć
chaotycznej jak zawsze paplaniny wokalisty był mu zupełnie zbędna. Chwytając w dłoni rączkę pokrowca, chwiejnie
wstał z zajmowanego miejsca z zupełną ignorancją kierując się do wyjścia.
-
A ty gdzie do diabła. – Rozwścieczony głos, bez wątpienia sfrustrowanego Lamberta,
tak bardzo go teraz bawił. Mimo to z kamiennym wyrazem twarzy odwrócił się do
muzyka unosząc kpiąco brwi.
-
Jak coś napiszesz to daj znać.
-
Nawet mnie nie denerwuj! Skoro już muszę z tobą pracować to obaj przyłożymy
wszelkich starań, by ta praca była perfekcyjna! - Krzyknął wściekle - Czy ci się podoba czy
nie! W tym wypadku twoje nastroje, czy chęci najmniej mnie interesując. Nie
chce być nieuprzejmy, ale właśnie za to ci płace! Za robotę, wiec się za nią
weź!
-
Chyba jednak nie do końca za to mi płacisz. –Zakpił zupełnie opanowanym tonem,
przybierając na twarz sugestywny uśmiech.
-
Sukninsyn.. – Warknął cicho wokalista nabierając nerwowo powietrza. Gdyby nie poranna awantura z Finem, teraz
zdecydowanie nie dałby tak po prostu wyprowadzić się z równowagi. Jednak
buzujące w nim emocję, tak silnie zatarł racjonalizm, pozwalając negatywnym
emocjom wziąć górę nad rozumem.
-
Widzę, że słownictwo Ci się wzbogaciło.
– Zakpił Ratliff- Szkoda tylko, że to nie idzie to w parze z
inteligencją.
Zupełnie ignorując zacięty wyraz twarzy
wokalisty, położył na drewnianym blacie niewielką prostokątną karteczkę. Gdzie
na białej fakturze papieru nie widniało nic, po za pochyłym szeregiem cyferek,
które układały się w numer telefonu komórkowego. Tym prostym gestem
uświadamiając wokaliście, iż mimo lat współpracy, on dotychczas nie posiadał
nawet numeru telefonu własnego basisty.
Dźwięk
toczącej się butelki, zanikł w idiotycznym chichocie siedzącego na podłodze
wokalisty, który odurzony pochłoniętymi procentami, zupełnie zapomniał o
mechanizmach rządzącymi jego dorosła rzeczywistością. Siedzący na podłodze
mężczyzna bez wątpienia był jednym z tych, którzy po przekroczeniu granicy,
mentalnie cofają się w czasie, aż do ulotnienia z organizmu alkoholu. Zachowując
się niczym małe rozkapryszone dziecko, które w miliardach żądań, posiadało
również miliony niejasność. Wiec, jeśli faktem jest, że każdy mężczyzna mentalnie
nadal jest małym chłopcem. To wokaliście w owej chwili brakowało jedynie,
niani, pampersa, i grzechotki, by żałosny obrazek mógł być w stu procentach
dopełniony. Chwytając pierwszy kieliszek chciał po prostu ochłonąć, sięgając po
kolejny chciał zapomnieć, a każdy kolejny był już jedynie nieudolna próbą
zabicia samotności.
-
Lambert. – Ostry syk zmusił wokalistę do podniesienia wzroku z czczonej na
podłodze plamki. Przekrzywiona niczym u ciekawskiego labradora głowa spod
przymrużonych powiek obserwowała oparta o futrynę postać, która bez
jakiegokolwiek wyrazu obserwowała poczynania wokalisty.
Mimo obserwacji zachowania Lamberta dłuższą
chwilę zajęło mu poskładanie owej sytuacji w całości i zapewne, gdyby nie miał
wokalisty za sączonego idiotę, teraz śmiał by się w głos z żałosnej postawy
wiecznie ”idealnego” mężczyzny.
-
Napisałeś coś - Warknął usilnie próbując skupić, uwagę Lamberta na własnej
osobie.
-
Piosenkę. – Zaśmiał się Adam, zachowując przy tym niczym dumny, że swojego
czynu dwulatek. Zaintrygowany słowami mężczyzny delikatnie odbił się od futryny,
szybkimi ruchami przeszukując rozrzucone po blacie kartki. Zamiast rzeczonej
piosenki, odnalazła jedynie nie do końca określone rysunki.
Słysząc
dobiegający za pleców huk, odwrócił się gwałtownie, obserwując kolejną
nieudolną próbę wstania. Po czym zupełnie ignorując zalanego Lamberta, leniwym krokiem
ruszył do jednej z studyjnych sypialni.
Głośny huk, gwałtownie rozerwał na strzępy
panującą w sypialni ciszę, której tak bardzo potrzeba mu było do spokojnego
snu. Siadając gwałtownie na łóżku, zaspanym wzrokiem wodził po zalanym mrokiem
pokoju, próbując odnaleźć źródło hałasu, który od chwili przebudzi zdążył
powtórzyć się już dwa razy. Zsuwając leniwie bose stopy wolnym krokiem ruszył
do salonu, podświadomie identyfikując już huk. Widząc, stojącego chwiejnie wokalistę
pogratulował sobie w duchu elokwencji, jednocześnie wyśmiewając głupotę, która
zostawił go tu niespełna kilka godzin temu z nadal nieopróżnioną do końca
butelką. I choć sam wokalista zupełnie go nie interesował, to jego przerwany sen
no i owszem. Podbiegając pospiesznie go chwiejącego się Lamberta w ostatniej
chwili uchwycił zalanego artystę, który mamrocząc coś pod nosem pozwolił
zaciągnąć się na granatową kanapę. Gdzie
opadł bezwładnie pchnięty przez wąskie ramiona basisty, który chwytając w dłonie
brązowy koc, wręczył go muzykowi wraz z butelką nie gazowanej wody.
-
Idź spać. – Warknął, rozwścieczony czując jak jego własne powieki opadają
zmęczone.
-Porozmawiaj
ze mną. – Mruknął, cicho Lambert niezdarnie układając się na wznak. Nim jednak
zdążył cokolwiek odpowiedzieć, słowa same zaczęły wypływać z ust pijanego
mężczyzny, który najwidoczniej wytrzeźwiał już na tyle by alkoholowa głupawa
wyblakła. Pozwalając winowajcy pijaństwa zagrać pierwsze skrzypce, co w
przypadku wokalisty najwyraźniej było rozważanie kolejnej awantury. I choć nigdy
nie przykładał większej uwagi do życia osobistego swojego „pracodawcy” tak jak
każdy członek lambertowego zespołu doskonale zdawał sobie sprawę z każdego kolejnego
zgrzytu. I choć nie przykładał do tego nawet cienia uwagi, a co więcej zupełnie
nie interesował go partner Lambert, jako jedyny w całym tym kółku wzajemnej
adoracji nie potrafił zrozumiem, w co oni tak naprawdę, a przed wszystkim, po
co pogrywają. Czując na sobie intensywne zamroczone alkoholem, niebieskie oczy
leniwie podniósł wzrok rzucając na odczepnego.
-
Idź do seksuologa.
-,
Po co? To nic nie da. – Mruknął wokalista. Leniwie wtulając policzek w
poduszkę, by niespełna chwile później zapaść w głęboki sen. Sam nie był do
końca pewny, po co dał się wciągnąć w pijackie użalanie nie nad sobą mężczyzny.
Jednego jednak pewien był na pewno, jeśli
lambert zapamięta choćby krople z tego jak bardzo ośmieszył się dziś przed
blondynem, zrobi wszystko by unikać go jak ognia. Co bez wątpienia było jego
największą wadą. Gdy nie radził sobie z emocjami, po prostu od nich uciekał.
Dając tym samym basiście upragniony spokój, od irytującego mężczyzny.
&&&
Bardzo dziękuję ze tą odrobinę zainteresowania jakim obdarzyliście tą historię, oraz za cierpliwość, nie tyle do tekstu, co do mnie, oraz systemu dodawania notek.
Dla zainteresowanych, zmotywowałam się by odpowiedzieć na komentarze. ;)