niedziela, 21 października 2012

6. Herbata stygnie zapada mrok , a pod piórem ciągle nic. Obowiązek obowiązkiem jest, piosenka musi posiadać tekst..



Ciężkie koła terenowego suv’a, sunęły piaszczystą drogą pozostawiając za sobą jedynie, szaro-żółte kłęby kurzu, wysuszonej słońcem ziemi. W takich chwilach jak ta, dziękował swojej wytrzymałości, która nie pozwoliła mu ulec namowom żony, gdy z uporem bronił ów granatowego GMC, dzięki któremu ta heroiczna wycieczka była choćby w minimalnym stopniu przyjemniejsza. Zupełnie nie mógł zrozumieć, jak ludzie mogą mieszkać na takim odludziu, z dala od cywilizacji czy „normalnych” dróg. 
Zamknięci na pustkowiu, które nawet obrzeżem nie wypadało nazywać.  Majaczące w oddali zarysy osamotnionego budynku z każdą kolejną chwilą, rosły na potędze, coraz intensywniej ukazując obdrapane ściany starej fabryki.
  Zerkając niepewnie na wbudowaną w tablice rozdzielczą konsolę gps’u, wyhamował auto parkując na fabrycznym dziedzińcu. Zawsze uważał blondyna za wariata, aczkolwiek to, co piętrzyło się w owej chwili przed jego oczami, bez wątpienia mogło nosić nazwę szczytu głupoty. Bo kto normalny, decyduje się na zamieszkanie w jednej wielkiej ruderze, która co gorsza znajduję się prawie na końcu zakichanego świata. Dostrzegając czarne, metalowe drzwi niepewnym krokiem ruszył w ich kierunku, masywną pięścią uderzając w gładką powierzchnie.
- Cześć. – Słysząc głos, dobiegający z zupełnie przeciwnej strony podskoczył przestraszony, niepewnie odwracając się w stronę blondyna, który pokonując po dwa schodki doskoczył do drzwi popychając je delikatnie.
Zaglądając z dystansem do środka niepewnym krokiem przekroczył próg, niespełna po dwóch krokach zatrzymując się w zupełnym szoku.
 Kolosalną przestrzeń fabryki w typowo modernistycznym stylu, wypełniało perfekcyjnie odnowione wnętrze pomieszczenia, które pozbawione jakichkolwiek ścian prezentowało sobą ekscentryczną mieszankę czerni, bieli i stali, która pobłyskiem srebrnych elementów, dopełniała nowoczesną fakturę domu. Umieszczony w centrum kwadratowy, potężny narodnik, wraz z towarzyszącymi mu pufami, aż zachęcał, by zapaść się w otulające go poduch, a mimo to był on jedynie namiastka wszystkiego tego, co udało się zgromadzić basiście. Zaczynając od umieszczonego w rogu baru, który kontrastował się z dużą ilością elektronik, poprzez zamkniętą w stalowych ramach sztukę nowoczesną o znajomość, której, nigdy nawet nie podejrzewałby basistę, który chwytając w dłonie tak dobrze znaną gitarzyście książkę, szybkim krokiem ruszył w stronę jednej ze ścian, gdzie na stawowym regale ściennym piętrzyły się setki książek, z których on sam, mimo racji wieku zapewnię nigdy w życiu nie trzymał nawet w rękach.
Szerokie czarne schody, aż kusiły ciekawością tego, co mógłby jeszcze zobaczyć na wysuniętym w dalszą cześć budynku piętrze, które zdawało się wisieć wręcz w oddali, oddzielone od nich jedynie wąską barierką. Nie miał zielonego pojęcia, jakim cudem basiście udało się dokonać czegoś tak niesamowitego. Bez wątpienia jednak, była to jedna z ciekawszych sztuczek architektury, którą dopełniała szklana ściana, za której piętrzyły się spektakularne wzgórza. 
Czuł się jakby w innym świcie. Obskurny świat zewnętrzny, nie miał zupełnie nic wspólnego z ekstrawaganckim, a jednocześnie niesamowicie eleganckim i wyszukanym wnętrzem. I choć z racji zawodu widział już wiele „willi” to nawet te najdroższe, pełne wyszukanych sprzętów nie mogły równać się z tym, co zobaczył tutaj. Najśmieszniejszy w tym wszystkim był jednak fakt samego Ratliffa, który tak bardzo nie pasował do własnego domu. On sam po chłopaku spodziewał się raczej śmierdzącej, zasyfionej rudery, niżeli eleganckiego pedantycznie czystego wręcz wnętrza, w którym sam muzyk wyglądał wręcz jak żebrak w karecie.
- Piwo? – Suchy głos Ratliffa, wybudził muzyka z otępienia, ukazując mu nie wielką postać basisty „nurkującego” w jednym ze skrzydeł lodówki.
- Tak poproszę. – Odpowiedział pewnym krokiem ruszając w stroną, narożnika, który zawarczał nagle, uważnie śledząc zastygłego w bez ruchu gitarzystę.
  Duża, masywna bestia, żwawo uniosła się na silnych łapach ukazując swą typowo pociągową sylwetkę w pełnej okazałości.  Czarna, gęsta sierść karku, gwałtownie najeżyła się w przestrodze, silnie kontrastując się z białą niczym śnieg piersią i żółtymi przypalanymi łapkami. Dumną, demoniczną w swym wyrazie głowa z zacięciem obserwowała gościa, którego oczy z podziwem sunęły białym pyszczkiem przyozdobiony delikatnymi piegami, by zakończyć swą śnieżną pręgę dopiero na wysokości, niesamowicie błękitnych, i pięknych oczu, które niczym pomalowane czarną kredką hipnotyzowały wyjątkowością, obserwującego gitarzystę psa.
- Abaddan daj spokój. -  Jedno, jedyne zadnie basisty starczyło, by pies niczym odurzony magicznym zaklęciem, złagodniał natychmiast.
Abaddan zupełnie ignorując gościa, podbiegł do właściciela, który klepiąc pierś, pozwolił, by psiak, delikatnie opadł przednimi łapami na jego klatkę, by z tak nietypową dla zwierząt czułością wtulić się w kościstą pierś „pana”, który gładząc delikatnie psa, zupełnie zignorował wielkie z szoku oczy gitarzysty.
- Chciałeś coś – Warknął blondyn w towarzystwie psa opadając na przeciwległy koniec sofy.
- Piękny. – Mruknął gitarzysta z zafascynowaniem podziwiając psa.
- Nie da się zaprzeczyć. Wiec, czego chcesz.
- To jakaś rasa czy…
 - Pittman przyszyłeś tu podziewać mojego psa, czy to coś ważnego, bo jak to pierwsze to tam są drzwi. – Warknął nieuprzejmie basista.
- Adam jutro wchodzi do studia, wytwórnia nie zgodziła się na dziesięć kawałków i trzeba napisać minimum trzy.  – Zaczął gitarzysta mimo to, nawet na moment nie odrywając wzroku od wtulonej w brzuch basisty głowy czworonoga.
- A co to ma wspólnego ze mną?- Spytał, tępym wzrokiem wodząc po szyjce ściskanej w dłoni butelce.
- Teoretycznie nic. Praktycznie, chciałbym żebyś mnie zastąpił, przez najbliższy tydzień. Musze coś załatwić i nie mogę siedzieć w LA, a Adam nie napisze niczego bez choćby propozycji podkładu.
- Nie uważasz, że to trochę nie mój problem, że ten pedał nie może sam nic zrobić i do wszystkiego potrzebuje niańki. – Warknął, unosząc na gitarzystę puste spojrzenie.
- To twoja robota Ratliff, nie zapominaj, kto ci płaci. – Syknął gniewnie muzyk. Nie od dziś wiadomo było, iż tego typu, „tytuły” działały na gitarzystę niczym płachta na byka. Znali się z Lambertem wystarczająco długo, by Monte zdążył polubić wokalistę na tyle mocno, by bronić każdego jednego, zafarbowanego włosa niezdarnego wokalisty. Bez wątpienia bardzo szanował młodego muzyka, a dla jego wokalu pełen był szacunku i podziwu, bo mimo kilku nieudanych skandali, takich wibrujących w głosie emocji i przesyconego emocjami serca nie łatwo było odnaleźć wśród brudu dzisiejszego rządzącego się prawem przemocy świata, który dawno już zapomniał, co to szacunek, honor czy człowieczeństwo. A Adam mimo wielu błędów, nadaj posiadał choćby namiastki każdego z nich, dlatego nie zasługiwał na pomiatanie, tylko, dlatego, że nie bał się walczyć o swoje JA. Dlatego też odczuwając nie tylko niesmak, ale również złość w stosunku do basistę poderwał się gwałtownie, szybkim krokiem zmierzając w stronę drzwi.
- Pittman…. – Zupełnie ignorując głos basisty trzasnął gwałtownie metalowymi drzwiami, zupełnie nie przejmując się brakiem dobrego wychowania.

            Uderzając palcem w biel blokowej kartki, nerwowo zerknął na zegarek, po czym uciekł wzrokiem ku niewielkiej umieszczonej w drzwiach szybce, przez którą tak idealnie widać było podjazd.  Nerwowe pulsowanie w skroni, z każdą kolejną minutą coraz intensywniej szumiało bólem, zmęczonej kolejną zupełnie bezsensowną kłótnią głowy.  Naciśnięcia niespełna jednego okrągłego klawisza na zmywarce. Jeden maleńki pstryczek, stał się wiec nieświadomie zapalnikiem kolejnej bezsensownej awantur. Jakby to, kto uruchomi urządzenie było sprawą wagi państwowej. A przecież w rzeczywistości nie robi żadnej różnicy, czy brudne naczynia zaczną się myć za pięć czy pięć po. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że oni sami nie potrafili dostrzec w całej tej awanturze absurdu, niczym stare zmęczone sobą małżeństwo. Brak im odwagi by wziąć rozwód i brak odwagi by na nowo podjąć próbę pojednania, bo przecież o wiele łatwiej i przyjemniej jest warczeć na siebie z byle, jakiego powodu. 
Od chwili, gdy Adam głośno powiedział o tygodniowym „ zamknięciu” w studiu, krążyli wokół siebie niczym dwa sępy, by z każdym kolejnym krokiem jedynie wyraźniej zarysować własne terytorium. Dwa wygłodniałe brakiem bliskości zwierzęta, które podjudzone wściekłością nie miały najmniejszej motywacji by, chociaż spróbować zapolować na ciepłe ramiona.
Nieprzespana nerwowa noc, konflikt interesów i przeklęta zmywarka znów spowodowały lawinę słów, których żaden z nich nie chciał usłyszeć od tego drugiego. Adam nawet zaczął już sobie w mawiać, że wcale nie interesuję go, co Sauli robił na komisariacie, by tylko załagodzić rosnąca w nim złość. Niestety bezskutecznie, bo gdy tylko jego wzrok spotykał się z siniakami po kajdankach, jego podświadomość znów żądała wyjaśnieni, których partner najwyraźniej nie zamierzał mu udzielić. Sam już nie wiedział, czy bardziej denerwuję się z troski, czy wścieka z niewiedzy. Jakby jednak nie było, coś mu się do diabła należało, nawet głupie przepraszam. Na pewno jednak nie pusty trzask sypialnianych drzwi.
Słysząc dźwięk zamykanych drzwi podniósł gwałtownie spojrzenie, zatrzymując zaskoczony wzrok na basiście.
-, Co ty tu robisz?- Burknął nawet nie siląc się na jakiekolwiek powitanie. Nie miał najmniejszej ochoty na bezsensowna walkę z bezczelnym blondynem. Zamiast odpowiedzi dostał jedynie kpiący uśmiech i czarny futerał uniesiony odrobinę wyżej.
- Coś ci się pomyliło- warknął- Wystarczy mi Monte, nie potrzebuje nadbagażu.
- Pittman najwyraźniej też skoro Cię tu zostawił, a sam jest gdzieś na północy.. – Zakpił nawet na chwile nie obdarzając wokalisty spojrzeniem.  Słysząc szereg wymruczanych pod nosem przekleństw po raz kolejny zignorował Lamberta, bezceremonialnie zajmując krzesło naprzeciwko, drewnianego studyjnego stołu.
- Napisałeś coś?
- Nie, niby jak…
 Tyle mu w zupełności wystarczyło, dalsza cześć chaotycznej jak zawsze paplaniny wokalisty był mu zupełnie zbędna.  Chwytając w dłoni rączkę pokrowca, chwiejnie wstał z zajmowanego miejsca z zupełną ignorancją kierując się do wyjścia.
- A ty gdzie do diabła. – Rozwścieczony głos, bez wątpienia sfrustrowanego Lamberta, tak bardzo go teraz bawił. Mimo to z kamiennym wyrazem twarzy odwrócił się do muzyka unosząc kpiąco brwi.
- Jak coś napiszesz to daj znać.
- Nawet mnie nie denerwuj! Skoro już muszę z tobą pracować to obaj przyłożymy wszelkich starań, by ta praca była perfekcyjna!  - Krzyknął wściekle - Czy ci się podoba czy nie! W tym wypadku twoje nastroje, czy chęci najmniej mnie interesując. Nie chce być nieuprzejmy, ale właśnie za to ci płace! Za robotę, wiec się za nią weź!
- Chyba jednak nie do końca za to mi płacisz. –Zakpił zupełnie opanowanym tonem, przybierając na twarz sugestywny uśmiech.
- Sukninsyn.. – Warknął cicho wokalista nabierając nerwowo powietrza.  Gdyby nie poranna awantura z Finem, teraz zdecydowanie nie dałby tak po prostu wyprowadzić się z równowagi. Jednak buzujące w nim emocję, tak silnie zatarł racjonalizm, pozwalając negatywnym emocjom wziąć górę nad rozumem.
- Widzę, że słownictwo Ci się wzbogaciło.  – Zakpił Ratliff- Szkoda tylko, że to nie idzie to w parze z inteligencją.
 Zupełnie ignorując zacięty wyraz twarzy wokalisty, położył na drewnianym blacie niewielką prostokątną karteczkę. Gdzie na białej fakturze papieru nie widniało nic, po za pochyłym szeregiem cyferek, które układały się w numer telefonu komórkowego. Tym prostym gestem uświadamiając wokaliście, iż mimo lat współpracy, on dotychczas nie posiadał nawet numeru telefonu własnego basisty.
 
            Dźwięk toczącej się butelki, zanikł w idiotycznym chichocie siedzącego na podłodze wokalisty, który odurzony pochłoniętymi procentami, zupełnie zapomniał o mechanizmach rządzącymi jego dorosła rzeczywistością. Siedzący na podłodze mężczyzna bez wątpienia był jednym z tych, którzy po przekroczeniu granicy, mentalnie cofają się w czasie, aż do ulotnienia z organizmu alkoholu. Zachowując się niczym małe rozkapryszone dziecko, które w miliardach żądań, posiadało również miliony niejasność. Wiec, jeśli faktem jest, że każdy mężczyzna mentalnie nadal jest małym chłopcem. To wokaliście w owej chwili brakowało jedynie, niani, pampersa, i grzechotki, by żałosny obrazek mógł być w stu procentach dopełniony. Chwytając pierwszy kieliszek chciał po prostu ochłonąć, sięgając po kolejny chciał zapomnieć, a każdy kolejny był już jedynie nieudolna próbą zabicia samotności.
- Lambert. – Ostry syk zmusił wokalistę do podniesienia wzroku z czczonej na podłodze plamki. Przekrzywiona niczym u ciekawskiego labradora głowa spod przymrużonych powiek obserwowała oparta o futrynę postać, która bez jakiegokolwiek wyrazu obserwowała poczynania wokalisty.
 Mimo obserwacji zachowania Lamberta dłuższą chwilę zajęło mu poskładanie owej sytuacji w całości i zapewne, gdyby nie miał wokalisty za sączonego idiotę, teraz śmiał by się w głos z żałosnej postawy wiecznie ”idealnego” mężczyzny.
- Napisałeś coś - Warknął usilnie próbując skupić, uwagę Lamberta na własnej osobie. 
- Piosenkę. – Zaśmiał się Adam, zachowując przy tym niczym dumny, że swojego czynu dwulatek. Zaintrygowany słowami mężczyzny delikatnie odbił się od futryny, szybkimi ruchami przeszukując rozrzucone po blacie kartki. Zamiast rzeczonej piosenki, odnalazła jedynie nie do końca określone rysunki.
Słysząc dobiegający za pleców huk, odwrócił się gwałtownie, obserwując kolejną nieudolną próbę wstania. Po czym zupełnie ignorując zalanego Lamberta, leniwym krokiem ruszył do jednej z studyjnych sypialni.

            Głośny huk, gwałtownie rozerwał na strzępy panującą w sypialni ciszę, której tak bardzo potrzeba mu było do spokojnego snu. Siadając gwałtownie na łóżku, zaspanym wzrokiem wodził po zalanym mrokiem pokoju, próbując odnaleźć źródło hałasu, który od chwili przebudzi zdążył powtórzyć się już dwa razy. Zsuwając leniwie bose stopy wolnym krokiem ruszył do salonu, podświadomie identyfikując już huk.  Widząc, stojącego chwiejnie wokalistę pogratulował sobie w duchu elokwencji, jednocześnie wyśmiewając głupotę, która zostawił go tu niespełna kilka godzin temu z nadal nieopróżnioną do końca butelką. I choć sam wokalista zupełnie go nie interesował, to jego przerwany sen no i owszem. Podbiegając pospiesznie go chwiejącego się Lamberta w ostatniej chwili uchwycił zalanego artystę, który mamrocząc coś pod nosem pozwolił zaciągnąć się na granatową kanapę.  Gdzie opadł bezwładnie pchnięty przez wąskie ramiona basisty, który chwytając w dłonie brązowy koc, wręczył go muzykowi wraz z butelką nie gazowanej wody.
- Idź spać. – Warknął, rozwścieczony czując jak jego własne powieki opadają zmęczone.
-Porozmawiaj ze mną. – Mruknął, cicho Lambert niezdarnie układając się na wznak. Nim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, słowa same zaczęły wypływać z ust pijanego mężczyzny, który najwidoczniej wytrzeźwiał już na tyle by alkoholowa głupawa wyblakła. Pozwalając winowajcy pijaństwa zagrać pierwsze skrzypce, co w przypadku wokalisty najwyraźniej było rozważanie kolejnej awantury. I choć nigdy nie przykładał większej uwagi do życia osobistego swojego „pracodawcy” tak jak każdy członek lambertowego zespołu doskonale zdawał sobie sprawę z każdego kolejnego zgrzytu. I choć nie przykładał do tego nawet cienia uwagi, a co więcej zupełnie nie interesował go partner Lambert, jako jedyny w całym tym kółku wzajemnej adoracji nie potrafił zrozumiem, w co oni tak naprawdę, a przed wszystkim, po co pogrywają. Czując na sobie intensywne zamroczone alkoholem, niebieskie oczy leniwie podniósł wzrok rzucając na odczepnego.
- Idź do seksuologa.
-, Po co? To nic nie da. – Mruknął wokalista. Leniwie wtulając policzek w poduszkę, by niespełna chwile później zapaść w głęboki sen. Sam nie był do końca pewny, po co dał się wciągnąć w pijackie użalanie nie nad sobą mężczyzny.
 Jednego jednak pewien był na pewno, jeśli lambert zapamięta choćby krople z tego jak bardzo ośmieszył się dziś przed blondynem, zrobi wszystko by unikać go jak ognia. Co bez wątpienia było jego największą wadą. Gdy nie radził sobie z emocjami, po prostu od nich uciekał. Dając tym samym basiście upragniony spokój, od irytującego mężczyzny.

&&&
  Bardzo dziękuję ze tą odrobinę zainteresowania jakim obdarzyliście tą historię, oraz za cierpliwość, nie tyle do tekstu, co do mnie, oraz systemu dodawania notek.

Dla zainteresowanych, zmotywowałam się by odpowiedzieć na komentarze. ;)

4 komentarze:

  1. Widzę,że między Saulim a Adamem jest coraz większa przepaść. Drobiazgi zamieniając się w przeszkody nie do pokonania. Ale cóż...skoro Adam ma być kiedyś z Tommym, to tak musi się dziać.
    Byłam tak samo jak Monte, zaskoczona mieszkaniem Ratliffa. Masz wyobraźnie, naprawdę. Jestem ciekawa co wyniknie z tej współpracy z jego z Adamem. Czy napiszą jakoś wspólną piosenkę? A może Lambert przez ten tydzień w studiu się po prostu zapije? I co za porada Tommy'ego - Idż do seksuologa. Rozwaliło mnie to. Już widzę jak Adam idzie to terapeuty ...
    Oby Lambert nie pamiętał za wiele z tego zakrapianego wieczoru i nie unikał Ratliffa. Czas by zaczęli się jakoś dogadywać powoli. Chociaż blondyn ma koszmarnie trudny charakter i nie wiem jak to będzie możliwe.
    PS. Cieszę się,że moje komentarze ci się podobają. Cenie opinie innych ludzi , dlatego sama też pozostawiam po sobie ślad jak coś czytam. A uwierz mi pod twoim opowiadanie pozostawić komentarz to sama przyjemność. Życzę ci weny, kochana i czasu na pisanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Komentuję z trzech różnych kont i to się chyba nie zmieni. :D
    Liczę na to, że następna część pojawi się szybciej niż ta. :> Bardzo lubię Twój styl pisania, jest taki niby poważny, ale bardzo nastrojowy i potrafi idealnie pokazać emocje bohaterów i pozwolić się wczuć w ten klimat. Jak Unda już mówiła, beta by się przydała, bo literówki/drobne błędy gramatyczno-stylistyczne są, ale niewielkie. W sumie nawet ja bym mogła betować, o ile byś chciała, bo to zajęcie proste i przyjemne. :D
    Co do samego rozdziału: mieszkanie Tommy'ego jest genialne, a te książki mnie rozczuliły, bo taka prywatna biblioteka jest moim wielkim marzeniem. :D Adam i Sauli przechodzą wielki kryzys, i ten drugi okazuje się dupkiem, a jako iż go nie lubię, nic mi w tym nie przeszkadza. :> Jestem ciekawa co jeszcze wymyśli... no i oczywiście dlaczego był na komisariacie!
    Jestem też mocno... zainteresowana tym, jak złączą się losy Adama i Tommy'ego, może się obaj upiją jednego dnia w studiu i tak jakoś wyjdzie? XD To by było piękne. :D
    Ogólnie co do mego ukochanego blondasa, to ma u Ciebie bardzo fajny charakter. Najbardziej lubię jak jest ironicznym dupkiem, to po prostu idealnie do niego pasuje. Pokochałam go takiego przez Chained. :D
    Więc wyczekuję na kolejną część, i obym nie naczekała się zbyt długo! ^^
    Gomen za wszystkie błędy, nie myślę już. :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo podoba mi się Twój styl pisania! Proszę, pisz dalej bo to opowiadanie wciąga mnie coraz bardziej!
    Weny dziewczyno, i oby notka pojawiła się jak najszybciej! ;)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam bardzo długo nie komentowałam przepraszam.
    Nadal jestem ciekawa jak ty połączysz tę dwójkę, która ma ochotę się zabić (choć to raczej wredny twój TJ), ale to ma plusy. Uwielbiam to, że nie jest cukierkowo, łatwo i przyjemnie. O błędach nie piszę, bo choć są - to wyłącznie wynikające z barku bety, trochę rozpraszają, ale fabuła wynagradza.
    Bardziej konkretny komentarz przy następnym odcinku.
    Coś w końcu zaczyna się dziać.
    Weny weny i czekam na dalsze części.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń